Filozofia zero waste, czyli bezśmieciowego życia, to pomysł na korzystanie z zasobów w sposób, który generuje minimalną ilość odpadów. Pomysłodawczyni ruchu, Bea Johnson, wzniosła się na wyżyny gospodarności i świadomości ekologicznej, redukując śmieci, które wytwarza jej czteroosobowa rodzina, do zaledwie jednego słoika rocznie. Ekstremalna postawa Amerykanki stała się inspiracją dla międzynarodowych koncernów i całej rzeszy zwykłych obywateli, którzy chcą żyć w sposób bardziej przyjazny planecie. Książka Sylwii Wojciechowskiej pt. Nowy dom misia Ludwiczka to krótka, ale dosadna lekcja na temat zero waste w… dziecięcym pokoju.

Pięcioletni Gucio ma tyle zabawek, że mógłby nimi obdarować pół przedszkola. Klocki, samochody i układanki dosłownie wylewają się z półek, szuflad i pojemników, ale chłopiec ani myśli się z nimi rozstawać. Gdyby jeszcze chodziło o względy sentymentalne… Prawda jest jednak taka, że Gucio nie chce stracić obiektów do rzucania, wyginania i rozbierania na najdrobniejsze części. Nic dziwnego, że jego pokój przypomina bardziej cmentarzysko zabawek niż radosne miejsce do zabawy. Dopiero interwencja mamy i jej opowieść o wysypisku śmieci, gdzie trafiają zniszczone sprzęty, skłania chłopca do refleksji i zmiany postępowania.

Krótkie opowiadanie Sylwii Wojciechowskiej ma bardzo konkretny cel: uświadomić dziecku, jaki los czeka zniszczone sprzęty, i zachęcić do dbania o własne zabawki, tak żeby w przyszłości mogły służyć innym. Ze względu na dydaktyczny charakter i prosty, jednoznaczny przekaz traktuję Nowy dom misia Ludwiczka raczej jako użyteczne narzędzie wychowawcze (zarówno doraźne, jak i profilaktyczne) niż beletrystykę. Moje córki wysłuchały historii z dużym zainteresowaniem, chwaliły ilustracje (chociaż nie bez zastrzeżeń – uznały, że fryzura Gucia jest myląca i że chłopiec wygląda jak dziewczynka), a przez cały następny dzień odkładały zabawki na półkę po skończonej zabawie. Nowy dom misia Ludwiczka wywarł duży wpływ zwłaszcza na moją starszą córkę, która już w trakcie wieczornej lektury wymknęła się spod kołdry, żeby wziąć do łóżka swojego pluszowego misia – żeby mu przez myśl nie przeszło, że już z niego wyrosła! Mnie z kolei skłoniła do rozważań ogólniejszej natury. Wczorajsze nowości walają się po kątach, a myśli zaprzątają reklamy kolejnych sprzętów. Wraz ze wzrostem ilości przedmiotów poczucie przywiązania i odpowiedzialności za ich los staje się coraz słabsze, aż w końcu zupełnie zanika. Dziecko nie ma czasu zżyć się z jedną zabawką, a jej miejsce już zastępuje kolejna. Kto by się przejmował połamanym klockiem, rozbitym samochodem czy rozprutą lalką, skoro w każdej chwili można je zastąpić nowymi, jeszcze lepszymi zabawkami? Jeśli w porę nie dostrzeżemy problemu i nie zaczniemy rozmawiać z dziećmi o konsekwencjach nieodpowiedzialnego traktowania własnego dobytku, wychowamy dorosłych, którzy zamiast dbać i naprawiać będą się zrzekać i pozbywać. Najpierw rzeczy, a później – relacji.  

KONKURS

Wspólnie z wydawnictwem Mali Moi zapraszam do udziału w konkursie, w którym można wygrać trzy egzemplarze książki Nowy dom misia Ludwiczka. W komentarzu pod tym wpisem opiszcie krótko (do pięciu zdań) najważniejszą zabawkę Waszego dziecka lub Waszą. Czy wiąże się z nią jakaś zabawna, smutna albo mrożąca krew w żyłach opowieść? Konkurs trwa od 28 września 2018 r. do 7 października 2018 r. do godziny 23:59. Wyniki ogłoszę w zaktualizowanym wpisie w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu.

WYNIKI

Książki trafią do Karola Woźniaka (od stegozaura), Magdaleny (od fletu) i Moniki (od bociana). Gratuluję! Prześlijcie mi, proszę, Wasze dane adresowe na: dzinztomikiem@gmail.com.

TYTUŁ: Nowy dom misia Ludwiczka
TEKST: Sylwia Wojciechowska
ILUSTRACJE: Ola Komuda
LICZBA STRON: 32
OPRAWA: twarda
FORMAT: 24,5 × 24,5 cm
WIEK: 3+
WYDAWNICTWO: Mali Moi
ROK WYDANIA: 2018

6 thoughts on “Zero waste w pokoju dziecięcym – „Nowy dom misia Ludwiczka” Sylwia Wojciechowska”

  1. Hania lat 4 od ponad dwóch lat dzierży pod pachą gumowego, dużego stegozaura. Może to nic takiego, ale Hania jest różową landrynką w tiulach, brokatach i blond włosach i pomarańczowy dinuś dosyć się wyróżnia. Do tego mocno uczy ją asertywności, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto każe jej oddać go bratu a wziąć lalkę. Hania zawsze z dumą odpowiada “ale ja go kocham i on jest mój, a Radek ma t-rexa”.

  2. Gdy byłam mała, mama podarowała mi niebieski flet, powiedziała mi, że to czarodziejski flet i gdy będzie mi smutno a ja zacznę na nim grać to melodia przegoni smutek. Wierzyłam, że gdy na nim gram to rozumiem o czym śpiewają ptaki i tak często sobie wyobrażałam o czym śpiewają. Nie nauczyłam się na nim grać, grałam po swojemu. Gdy moja mama zmarla na raka, bylam tak zła, że wyrzuciłam go do jeziora…. mój smutek nie minął przecież 🙁 Taka historia z dzieciństwa.

  3. Ulubioną zabawką mojego synka jest niewielki, pluszowy bocian. Przyleciał w paczce aż z Ameryki w celu powiększenia rodziny ha ha (chyba jest strasznie leniwy, bo misji nie wypełnił ). Mój synek bardzo go polubił, zabiera go wszędzie. W przedszkolu uszkodził sobie nogę, co prawda zamiast krwi leciała kasza, ale Pani zabandażowała nogę taśmą . Natomiast w wakacje tak się rozlatał, że zanurkował w fontannie.

  4. Moja coreczka nie interesuje sie zbytnio zabawkami. Za to uwielbia ksiazeczki. Jak tylko sie obudzi to po nie siega. W ciagu dnia tez je oglada. Lubi popularne tytuly, ale najbardziej te z realnymi zdjeciami zwierzat. Przytula je ciagle i caluje 🙂

  5. Pluszowa Smerfetka.Hania dostała ja od swojego taty gdy miała 2 miesiace.Dziś Hania ma 7 lat, i choć taty juz od 3 lat nie ma wśród nas ,to owa Smerfetka cały czas towarzyszy i przypomina córce, o najwazniejszej dla niej osobie.Jest bezcenna.

  6. Syn kiedy był niemowlakiem dostał od dziadków maskotkę niebieskiego hipopotam, którego nazwaliśmy Hipcio. Od tamtego czasu zabawka zawsze mu towarzyszyła, na początku “memłał” w buzi jego niewielkie uszka, które wygladają obecnie tragicznie, a obecnie z racji tego, że ma już prawie 5 lat i przynajmniej aktualnie nie ząbkuje to jedynie go przytula. Kiedy syn miał niecałe 2 lata zabraliśmy go do sklepu obuwniczego, żeby zaopatrzyć go w jakieś buciki. Trochę się namierzyliśmy bo był hmm wybredny (nieco się zdziwiłam, że w tym wieku dziecko może mieć już swój gust, a może po prostu niektóre buty niewygodne były…ciekawe:P). Nie zauważylismy, że Hipcio gdzieś się zapodział. W drodze do domu synek powiedział, że nie ma swojego przyjaciela i się zaczęło…rozpacz, lament, więc mąż zawrócił samochód, żeby sprawdzić we wszystkich sklepach w których bylismy czy ktoś może nie zauwazył maskotki. Niestety mimo iż obeszliśmy sporo miejsc Hipcio się nie znalazł. Następnego dnia a była to sobota jeszcze raz wysłałam męża, żeby sprawdził kosze na śmieci przy sklepach i popytał czy może jednak ktoś go nie znalazł-niestety nie. Syn był bardzo smutny, naprawdę mocno przeżywał całą tą historię a mnie sie serce krajało. W pracy zrobiłam niemałe poruszenie, poprosiłam koleżanki żeby zobaczyły czy nie mają w domu maskotki hipopotama, mniej więcej opisałam jak wgląda. Odzew był ogromny, sama się zaskoczyłam, że tak fachowo podeszły do sprawy i pewnie do dziś pamiętają tą sytuację bo chyba jeszcze nikt ich tak nie zmobilizował w słusznej sprawie:P. Żaden hipcio nie przypominał jednak naszego, a syn przestał nam w nocy spać-był mocno przywiązany do Hipcia w końcu dostał go od ukochanych dziadków. Na szczęście, a zdaniem niektórych niestety, jestem uparta i mimo wszystko podzwoniłam jeszcze raz po sklepach gdzie feralnego dnia byliśmy iiii okazało się, że synek upchnął maskotkę głęboko między kartonami z butami i Panie, które robiły porządek znalazły naszą zgubę. Szczęście dziecka było nie do opisania. Zawsze będę pamiętać tę historię. Od tamtej pory nie wozimy ze sobą maskotek, żeby historia więcej się nie powtórzyła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *