Książki detektywistyczne dla najmłodszych czytelników mają się dobrze i coraz częściej po ten gatunek sięgają rodzimi autorzy. Na blogu mogliście już przeczytać recenzje Zagadki zaginionej kamei autorstwa Marty Guzowskiej (TU) czy książek do nauki czytania Joanny Krzyżanek o kocim detektywie Papli (TU). Trefny nauczyciel Patrycji Zarawskiej z ilustracjami Tomasza Minkiewicza otwiera cykl pt. Niemożliwi Detektywi wydawnictwa Wilga dla dzieci wczesnoszkolnych.
TREFNY NAUCZYCIEL
Blanka, Bernard i Bajorek chodzą do tej samej klasy, ale nigdy nie nawiązali bliższych relacji. Kiedy klasa wyjeżdża na wycieczkę szkolną, a ta trójka z różnych względów nie bierze w niej udziału, nadarza się okazja do lepszego poznania. Dzieci przychodzą do szkoły, bo pani Piórko ma mieć z nimi zastępstwo. Ku ogromnemu zdziwieniu Blanki i chłopców zamiast miłej nauczycielki w klasie pojawia się barczysty dryblas z łysą głową i ewidentnymi brakami w wykształceniu („Przyszłem” czy „siecza kredeńska” to tylko niektóre z jego błyskotliwych wypowiedzi). Uczniowie szybko zdają sobie sprawę, że coś tu nie pasuje, i to bardzo! Nie mogą liczyć na pomoc dyrektorki ani nawet sekretarki, więc sami próbują rozwiązać zagadkę trefnego nauczyciela. Wspólny cel nie tylko zbliża ich do siebie, ale również wyzwala w nich całkiem duże pokłady dedukcyjnego myślenia.
ZAGADKA DLA POCZĄTKUJĄCYCH CZYTELNIKÓW
Trefny nauczyciel to historia, którą połyka się na raz. Krótkie rozdziały i sporo czarno-białych ilustracji (w tym całostronicowych) sprawiają, że kolejne strony przewraca się w błyskawicznym tempie. Akcja tej minipowieści detektywistycznej rozgrywa się w ciągu jednego przedpołudnia, więc można niemal odnieść wrażenie, że czytelnik poznaje tę historię w czasie rzeczywistym. Patrycja Zarawska pisze sprawnie, wplata do tekstu wyrażenia z potocznego języka, ale na tyle dyskretnie, że nie ma się wrażenia, że w jakiś sposób chce się przypodobać młodemu odbiorcy. Nie epatuje gagami, ale w paru miejscach wywołuje śmiech. Dużym plusem Trefnego nauczyciela są ilustracje Tomasza Minkiewicza, który zachwyca zwłaszcza na rozkładówkach, w których ukazuje sytuację z nietypowych perspektyw: z dołu lub z góry. Historia o młodych detektywach dobrze się sprawdzi w przypadku początkujących czytelników nie tylko ze względu na atrakcyjną treść, ale również ze względu na wygodny bezszeryfowy krój pisma. A młodsze dzieci z przyjemnością dowiedzą się z niej, jak wygląda życie szkolne – chociaż w dość nietypowej odsłonie.
O AUTORACH
Patrycja Zarawska od ponad 20 lat jest zawodowo związana z literaturą dziecięcą: tłumaczy (m.in. serię z żółwikiem Franklinem), redaguje i pisze. Jest autorką kilkunastu zbiorów opowiadań dla dzieci i książek popularnonaukowych.
Tomasz Minkiewicz jest rysownikiem i scenarzystą komiksowym, a także pisarzem, satyrykiem i ilustratorem. Ukończył studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Od 2003 wspólnie z bratem publikuje serię komiksów o Wilq – superbohaterze z Opola, która liczy już 20 tomów.
KONKURS
Zapraszam do udziału w konkursie, w którym można wygrać jeden egzemplarz książki Trefny nauczyciel. Zadanie konkursowe polega na opisaniu nauczyciela, który najlepiej zapadł Wam w pamięć. Zamieśćcie swoją odpowiedź w komentarzu pod tym postem. Konkurs trwa od 3 lipca 2018 do 11 lipca 2018 do godziny 23:59. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu jednego dnia od zakończenia konkursu. Wysyłka nagrody możliwa na terenie Polski. Będzie mi miło, jeśli polubicie stronę Dżin z tomikiem na Facebooku (TUTAJ), a także udostępnicie post z informacją o konkursie na Facebooku.
WYNIKI
Drodzy Dżinternauci!
Dziękuję za piękne, zabawne i wzruszające opisy Waszych nauczycieli. Myślałam, że wybór zwycięskiej odpowiedzi będzie dużo prostszy, ale zaskoczyliście mnie zarówno samymi postaciami, jak i sposobem ujęcia tematu. Za świetnie napisaną historyjkę, którą scena po scenie bez trudu odtworzyłam w wyobraźni, oraz opis wspaniałej nauczycielki fizyki, jakiej sama nigdy nie miałam, postanowiłam nagrodzić Katarzynę M. Katarzyno, prześlij swoje dane adresowe na dzinztomikiem@gmail.com.
TYTUŁ: Trefny nauczyciel
SERIA: Niemożliwi Detektywi
TEKST: Patrycja Zarawska
ILUSTRACJE: Tomasz Minkiewicz
LICZBA STRON: 96
OPRAWA: twarda
FORMAT: 15 × 20 cm
WIEK: 6+
WYDAWNICTWO: Wilga
ROK WYDANIA: 2018
Pierwszy we wspomnieniach pojawił się nauczyciel historii ze szkoły podstawowej. Tylko że to nie jest dobre wspomnienie, raczej takie, które znowu potrafi wywołać drżenie rąk i pot na czole. Nauczyciel rodem z dreszczowca, więc nie o nim będzie mowa. Na drugim biegunie wspomnień jest polonistka, która zaszczepiła we mnie miłość do książek, która podsuwała kolejne tytuły, coraz ambitniejsze, która umiała dostrzec głód czytania, rozwinąć, pokierować. Nauczyła mnie posługiwać się wprawnie słowem. Z wielką przyjemnością wracam myślami do jej lekcji i cieszę się, że miałam okazję ją spotkać. Dzięki niej do tej pory mitologię grecką mam w małym paluszku, bo zorganizowała konkurs na temat mitów, który moja drużyna wygrała. I o dziwo był to konkurs rodem z amerykańskich szkół – z przebieraniem się, z dyskusją, z prezentacją, z malowaniem. Z pełną pompą, co na tamte czasy wcale nie było takie częste. Mam szczerą nadzieję, że i moje dzieci będą miały taką nauczycielkę języka polskiego, a najlepiej wszystkich nauczycieli 🙂
Wszystko zaczęło się od pewnego albumu i pamiętnika, które należały do mojego dziadka, nauczyciela języka polskiego w szkole podstawowej we Wronkach. Pierwszy przedmiot otrzymał on w latach pięćdziesiątych od wronieckich więźniów politycznych, drugi podarowali mu uczniowie wdzięczni za wieloletnią pracę włożoną w ich edukację.
Dziadek był wspaniałym nauczycielem. Doczekaliśmy się tablicy pamiątkowej w szkole, w której pełnił funkcję dyrektora i nauczyciela języka polskiego. Nie to jest jednak najważniejsze. Istota jego wielkości jako pedagoga opierała się na bezgranicznym zaufaniu wartości słowa. Nie stosował żadnych wymyślnych metod dydaktycznych (bo ich nie znał). Wystarczy, że recytował fragmenty „Pana Tadeusza” , a klasa miała łzy w oczach.
Wspomniane na początku dwie pamiątki krążyły w naszej rodzinie jak talizmany, inspirując kolejne osoby do wyboru uprawianego przez dziadka zawodu. Najpierw trafiły do mojej cioci, później do mnie. To dzięki dziadkowi ( a raczej opowieściom o jego nietuzinkowości, bo osobiście go nie znałam) ukończyłam studia polonistyczne i zostałam nauczycielem języka polskiego.
Od trzynastu lat uczę młodzież, czytam i piszę, a półtora rok temu urodziłam synka Olka. To dla niego pragnę być najlepszą nauczycielką, bo uważam, że nauczycielem może zostać każdy. Wystarczy mieć tylko w sobie miłość i pasję.
Moja zmora w pierwszej klasie liceum – matematyka. Bałam się jej jak ognia, a jeszcze bardziej Pani profesor – ostra, wymagająca, bez uśmiechu i bez zrozumienia dla ucznia. U mnie sprawdziła się zasada, jak Pani profesor była w czerwonym golfie, zawsze byłam pytana i zawsze dostałam jedynkę. Moja trauma wówczas, dziś wspomnienie ze śmiechem. Duży, gruby, gęsto pleciony golf, to i tłusta jedyneczka. Zawsze się sprawdzało:)
Najlepiej zapadł mi w pamięć nauczyciel chemii z liceum, który był wychowawcą mojego Taty, uczył moją Mamę, Siostrę, mojego Męża, no i w końcu mnie. Pamiętał wszystkie oceny, które zdobyła u Niego moja rodzinka, a zeszyt można było uzupełniać na podstawie notatek sprzed 20 lat, bo zawsze dyktował to samo. Wszyscy poprawialiśmy u Świtka (bo taką miał ksywę) klasówki z chromu i manganu… Opowiadał historie, które stały się już rodzinnymi legendami np. o tym jak zalało Mu ścianę i zaciek z grzybem przypominał Maryję (“Świtkowska Matka Boska”), jak jechał pociągiem i za “licum” widział (o zgrozo!) uczennicę z chłopakiem bez czapki, albo jak ktoś ukradł Mu z ogródka marchewki i poznał je (tak, to były dokładnie te marchewki) idąc przez rynek. Miał też swoje powiedzonka “nie ufaj rodzicom-zrób się sam”, “w życiu są same zasady i kwasy”, “na moście Kierbedzia tramwaj zabił śledzia” i ” nie taki benzen straszny jak go piją”. Nigdy, przenigdy nie wolno było odpowiedzieć, że coś jest jasne jak Słońce, bo trzeba było potem przez całą lekcję rozpisywać reakcje, które na nim zachodzą… Gorące pozdrowienia dla Profesora, który wychował pokolenia.
Polonista!
Ilekroć myślę o nim to mam uśmiech. Wywalili go ze szkoły zaraz po mojej maturze, że niby zbyt nowoczesny, za mało sztampowy. A maturę z polskiego wszyscy zdali i to w miarę dobrze.
Był łysy i mega chudy, z nosem szpiczastym. Nosił niemodne swetry. Lubił dyscyplinę, ale też i harmider dyskusji. Bo pozwalał myśleć samodzielnie i wypowiadać to co po głowie chodzi.
Raz omawialiśmy wiersze. Nie pamiętam kogo. Pewnie Witkacego, bo historia do niego pasująca. Wywołana Urszula miała wypowiedzieć się co autor miał na myśli. Znane wszystkim znienawidzone zadanie.
Koleżanka (nieprzygotowana do lekcji) stwierdziła, że pewnie nic – napił się chłopina, kto wie czy nie nawdychał czego lub dał w żyłę i bzdur napisał, bo człek na haju to ma mowę kwiecistą często.
Mogło i tak być!
Ocena – bardzo dobra.
A nam – reszcie klasy, Polonista zapowiedział, że więcej ten numer nie przejdzie.
Nie wiem czy można powiedzieć że ten nauczyciel “najLEPIEJ” zapadł mi w pamięć ale na pewno najtrwalej. A było to tak… Pewnego dnia moi rodzice stwierdzili że fajnie jest kiedy dziewczynka gra na jakimś instrumencie i zapisali mnie na skrzypce. Na początku bardzo się cieszyłam, a potem już nie było odwrotu. Trafiłam do najlepszego nauczyciela w mieście. Na początku, wiadomo, nic mi to nie mówiło, przecież byłam siedmioletnią dziewczynką. Dopiero potem zrozumiałam że skoro jestem w jego klasie to niestety wakacje i dni wolne nie są dla mnie. Gdyż nauczyciel aby cały czas utrzymywać swój poziom musiał kogoś “pokazywać” na konkursach. Była to prawdziwa męczarnia. Facet okazał się bardzo emocjonalny. Standardowo kilka razy w miesiącu rzucał się, krzyczał, potrafił rzucić w ucznia nutami jeżeli grał źle. Na próżno było szukać ratunku u rodziców. Przecież córka osiąga sukcesy, gra na konkursach, wygrywa nagrody. Nic, tylko być dumnym. W dzisiejszych czasach pewnie już by poniósł jakieś konsekwencje ale jakieś 15 lat temu nikt specjalnie się tym nie przejmował. Powiem szczerze, że do tej pory czasami mi się przyśni i jest to prawdziwy horror. No ale bądź co bądź grać to mnie nauczył. Teraz również jestem nauczycielem, tylko wierzę że nie takim. To był mój cel, aby udowodnić że wcale nie trzeba przemocy, krzyków i presji aby osiągnąć sukces. A liczne grono moich uczniów są na to świetnym dowodem 🙂
Moje wspomnienie z … nie – nie z dzieciństwa czy późniejszego czasu edukacji, a z ubiegłorocznych wakacji – jednak na temat jak najbardziej 🙂
Plaża w Ustce, parawany, kocyki, materace – żar leje się z nieba, towarzystwo się bawi,
dzieci zadają sto pytań na minutę.
Mój synek -który nie lubi smarowania kremami ochronnymi -domaga się tłumaczenia: ale po co?
Więc ja wygłaszam wykładzik o UVA, UVB itp…
a synek dopytuje: a przez szybę też się opalę…?
A w wodzie? Może ja po prostu będę w morzu cały czas siedział…?
zawahałam się …
– i nagle z boku słyszę głos: Katarzyno! powinnaś to wiedzieć! miałaś u mnie z fizyki bardzo dobry!!
Tak -to był głos mojej nauczycielki ze szkoły podstawowej – tylko ona takim tonem mówiła do mnie KATARZYNO …
– minęło 20 lat -a ona mnie pamięta …?
nie wiedziałam czy się ucieszyć – czy zmartwić – bo wiedza trochę słabsza… i co będzie, jak się nie sprawdzę …
To był moment konsternacji -potem już szczere uśmiechy i na dłuższy czas dzieci z otwartymi buziami słuchały ciekawych opowiadań
“Pani od Fizyki” na temat intrygujących zjawisk, jakie kryje w sobie rozgrzane słońcem otoczenie… Z podziwem patrzyłam (z grupką innych dorosłych), jak z pasją, zaangażowaniem i humorem (nic się nie zmieniło pod tym względem!) Pani Różyczka (to jej nazwisko i pseudo zarazem – czyż nie piękne!?) objaśnia dzieciom świat. Tak, jak mi kiedyś. Balsamem z filtrami rysowała na plecach męża poglądowe rysunki, piasek, muszle i kamienie bezwiednie udowadniały, że magia fizyki działa po cichu, bez rozgłosu – ale za to z jaką mocą!!
Syn DO DZISIAJ wspomina to spotkanie i zazdrości mi TAKIEJ nauczycielki!
A ja …
WSZYSTKIM DZIECIOM, KTÓRE po wakacyjnej labie ROZPOCZNĄ SZKOLNĄ PRZYGODĘ – ŻYCZĘ I TAKICH (nie tylko wakacyjnych) przygód po latach, TAKICH (nie tylko od fizyki) nauczycieli – obecnie!
A ja dziękuję wyjątkowej osobie, która nauczyła mnie czegoś więcej niż kolejnych praw Fizyki; nauczyła, że na świat trzeba patrzeć z otwartością, podejmować kolejne wyzwania z radością (bo w słowniku p. Różyczki nie było słowa “problem” – ale “wyzwanie” właśnie); a mnie osobiście dodała wiary w siebie i we własne możliwości, co zaowocowało późniejszą drogą zawodową!
Bo ucząc, że Fizyka, to życie – tego życia – realizowania w nim swojego potencjału – uczyła przede wszystkim.
Wychowawca w liceum, młody fizyk on jeden, a nas 31 jeden. Na dodatek same baby. Energiczny, pełen wigoru, chęci i zapału. Wybrany zawód to pasja. Potrafi dotrzeć do każdego, wytłumaczyć i poświęcić swój czas.
Tajniki zjawisk dla niektóry paranormalnych wydawałoby się jakby z kosmosu, potrafił wytłumaczyć naszym prostym rodzimym językiem polskim.
Polonista i wychowawca w jednym w liceum. Wymagający z zasadami. Po dzwonku na lekcje każdy kto wszedł do dali po Profesorze miał nieobecność. Niezliczona ilość razy ścigaliśmy się z nim do sali, bo za długo zabawiliśmy w sklepiku szkolnym lub na dworze przed szkołą. Zawsze powtarzał, że jeśli my jesteśmy w porządku wobec niego to on jest wobec nas. Doceniał przyznanie się do winy, stawał po stronie ucznia, jeśli ten był niesłusznie potraktowany. Kiedyś zrobiłam ilustrowaną fraszkę w języku angielskim na ścianę w sali, występowało w niej słowo “shit”. Nie spodobało się to jednej z nauczycielek, ale wychowawca stwierdził, że sala jest nasza (każda klasa miał swoją salę, w której odbywała się większość zajęć) i mamy prawo do jej wystroju. Innym razem rzucił uwagą, że osoby w okularach wyglądają inteligentniej. Na drugi dzień na polskim wszyscy mieliśmy okulary na nosie (śmieszne, stare, fikuśne lub nietypowe). Przy omawianiu Ferdydurke ustroiliśmy salę papierem toaletowym a w momencie wejścia polonisty zaczęliśmy się rzucać papierem i krzyczeć “pupa, pupa”. Nasz Kapitan pozwalał nam na te kreatywne wyskoki, doceniał inicjatywę i miał niebywałe poczucie humoru. Jednocześnie wpajał nam dbałość o język ojczysty nieustannie poprawiając nasze błędy w mowie. Sam wymyślał dyktanda, zabierał nas do teatru na przedstawienia nie-szkolne (Mayday, Czarownice z salem, Kolacja dla głupców, Pornograf). Nauczył nas myśleć samodzielnie, wyrażać własne opinie, przyjmować i stosować konstruktywną krytykę. Miarą jego wielkości niech będzie fakt, że przez 14 lat po skończeniu liceum zawsze w grudniu przed świętami odwiedzaliśmy Profesora i rozmawialiśmy i wszystkim i o niczym 🙂
Zdecydowanie nauczyciel chemii z liceum. Wysoki mężczyzna w okularach, zawsze w garniturze – typowy nauczyciel, a jednak. Po zamknięciu sali na pierwszej lekcji, przy omawianiu zasad panujących na zajęciach chemii dowiadujemy się, że osoby do odpowiedzi losuje lotomat, mamy też szczęśliwy numerek. Nauczycie w trakcie tłumczenia zasad chemii chodzi przed tablicą tyłem i udaje dźwięk cofania się koparki. Powiedzonka jego są notowane w pamięci i w zeszytach na marginesie np. myślisz myślisz a trawa rośnie. Zdecydowanie wspomnienia te wzbudzają uśmiech na twarzy i tęsknotę za czasami szkoły.
Pamietam wielu nauczycieli, tych bardzo sympatycznych,pogodnych i tych mniej milych. Czasami jeszcze w tamtych czasach “”ucierajacych”uszy lub celujacych kreda w ucznia,gdy ten jest nieskupiony na lekcji- sadze , ze wspolczesnie nie dopusciliby sie podobnych czynow. Najbardziej jednak w pamieci utkwila mi nauczycielka historii z licemu prof.M. Czlowiek z ogromna pasja,naturalnymi zdolnosciami do przekazywania wiedzy i zainteresowania uczniow. Zawsze lubilam historie ale nauka z nia byla czyms jeszcze choc nie umiem tego opisac. Zajecia byly prowadzone jak na studiach tzn.ile zdarzysz zapisac z tego co mowi tyle bedziesz miec do nauczenia a jak piszesz wolno to Twoj problem i musisz reszte opracowac w domu z ksiazka (choc nawet jesli szybko notujesz warto to zrobic). Troche brutalne, ale to nauczylo nas ze na studiach latwiej nie bedzie. Pamietam jak na pierwszych zajeciach ta-maks.1,5m kobieta zrobila na wszystkich piorunujace wrecz wrazenie. Mowila o swoich wymaganiach -a bylo ich sporo-o tym jak zajecia beda wygladac itd.a na koniec dodala “Pamietajcie to ja tu rzadze! Nie znacie dnia ani godziny a kartkowke moge zrobic chocby i codziennie jesli tak bedzie mi sie podobalo!”. Na kazdej lekcji mowila nam jakies ciekawostki typu:ze ten krol byl gejem, caryca byla rozpustnica, a Kleopatra byla brzydka, ktos powie ze to glupoty, ale dzieki takim przerywnikom w przekazywaniu tych najwazniejszych wydarzen cala wiedza latwiej wchodzila do glowy, a moja klasa wychodzila z zajec z usmiechem na twarzy, bo procz konkretnej wiedzy moglismy zablysnac nietypowymi infomacjami. Nauka z nia byla jak przygoda, nie byl to czlowiek zlosliwy -choc, na poczatku tak nam sie wydawalo, po prostu zeby zdac musialas sie wiele uczyc. Nigdy naszej prof. M.nie zapomne- najprosciej rzecz ujmujac “fajny” z niej jest czlowiek.
Na mojej szkolnej drodze stanęło co najmniej kilkoro specyficznych nauczycieli. Jeśli mam napisać tylko o jednej osobie, to niech to będzie matematyczka z liceum. Całkiem sympatyczna pani, uśmiechnięta, wręcz roześmiana, miała jeden “feler” – ograniczone umiejętności dydaktyczne, a przecież te w przypadku matematyki są wręcz obowiązkowe. Pewnego razu nie daliśmy się zbyć mętnymi tłumaczeniami i naciskaliśmy “a dlaczego tak?”. Odpowiedzi nie zapomnę do końca życia: “Czy ja się Was pytam, dlaczego słoń ma trąbę?!” Z lekcji matematyki w szkole średniej pamiętam więc tylko tego nieszczęsnego słonia i … własnoręcznie przez panią profesor robione na drutach sukienko-tuniki, w których chodziła. Wspomnę jeszcze tylko, że na Dzień Nauczyciela daliśmy tej nauczycielce porcelanowego słonika, któremu na trąbie powiesiliśmy karteczkę z pytaniem: “Dlaczego słoń ma trąbę?”
.
Mi w pamięci został obraz kilku świetnych nauczycieli i trzech takich, których zajęcia były dla mnie mordęgą. Najlepsi wspominam nauczycielkę matematyki ze szkoły podstawowej, osoba z pasją, cierpliwa, umiejąca prosto tłumaczyć, ale ważne z dużym poczuciem humoru. Drugim świetnym nauczycielem była pani od języka francuskiego w liceum. Kochała ten język, kraj, kulturę i nam te miłość próbowała przekazać. Uczyła w nieszablonowe, jak na tamte czasy, sposób. Inscenizacje, spotkania z muzyką, poezja francuską. W drugiej klasie, każdy dostał książkę niewielkich rozmiarów do tłumaczenia. I na drugim biegunie Ci, których się bałam. Nigdy nie miałam szczęścia do germanistów.
Nauczycielka biologii w szkole podstawowej, która nauczyła mnie, że sprawiedliwie nie zawsze oznacza po równo. Długo nie mogłam zrozumieć dlaczego, aby dostać do ocenę ‘X’ każdy z uczniów musiał wykazać się innym poziomem wiedzy. Wtedy wydawało mi się to krzywdzące – DZIŚ rozumiem, że nauczycielka brała pod uwagę potencjał ucznia i jego realne możliwości … Pewnie dzięki niej jestem kim jestem:-)