Wspomnienie mojego rodzinnego miasta Kołobrzegu nieodłącznie związane jest z nadmorską bryzą, która latem przyjemnie orzeźwia, a zimą sprawia, że całe ciało przeszywa chłód. Niezależnie od siły wiatru każdy turysta rozpoczyna swą wizytę nad Bałtykiem od spaceru wzdłuż plaży i wpatrywania się w ciemny błękit morza – cichy i nieruchomy w bezwietrzne dni lub raz po raz rozbielany szumiącymi bałwanami. Wszechobecny wiatr rozwiewa włosy, wiruje między sukienkami, unosi latawce pod chmury i podrywa z piasku osamotnione koce do złudzenia przypominające latające dywany. I choć żądni tropikalnego klimatu turyści od lat próbują zatrzymać wiatr fortecami z parawanów, on wymyśla wciąż nowe sposoby na to, by zapisać się w ludzkich wspomnieniach.

WIATR WSPOMNIEŃ

Z wiatrem wiąże się cała masa obrazów z mojego dzieciństwa. Przenoszę się na wieś do domu dziadków i obserwuję powiewające na sznurze pranie. Nieco dalej ogromna lipa, w której cieniu można skryć się w upalne dni, potrząsa nierównomiernie liśćmi. Zamykam oczy i z pomocą wiatru staram się wyczuć znajome zapachy. Aha, babcia już ustawiła na piecu gar z rosołem i zaczyna piec mięsiwo na drugie danie. Odwracam głowę, bo od strony szopy przedziera się intensywny zapach świeżego drewna na opał. Wysypane dzień wcześniej paliki są już misternie porąbane i poukładane jak od linijki w dwóch rzędach na każdej ścianie. Wiatr zdaje się przyspieszać, lipa trzęsie gałęziami coraz silniej i co chwila wypuszcza ze swych objęć kolejne listki. Babcia wybiega w popłochu zebrać pranie, a ja… zbieram bukiet liści. 

Dziś niemal z każdego spaceru przynoszę do domu choć jeden liść wciśnięty do kieszeni przez czteroletnią córkę. Niektóre wykorzystujemy do prac plastycznych, inne zamykamy w możliwie najgrubszej książce. I kiedy po paru tygodniach ponownie sięgamy po tę lekturę, córka wpatruje się w znalezisko uradowana i powtarza: „O, mój listek!”.

Roztańczone liście na wklejce „Liścia”.
LIŚĆ NIESIONY WIATREM

Dokładnie te same słowa wypowiada bohaterka książki Liść, kiedy pod koniec historii po raz drugi odnajduje miłorzębowy wachlarzyk. Ich pierwsze spotkanie było zupełnie niezwykłe. Oto pewnego jesiennego dnia dziewczynka w różowych kowbojkach bawi się na podwórzu w otoczeniu drzew. Zachwycona kolorowym deszczem próbuje złapać na zmianę to liście, to niosący je wiatr. Kiedy przystaje i na chwilę zamyka oczy, czuje, że jeden liść wylądował na jej policzku. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że nigdzie wokół nie widziała drzewa, które ten listek zrodziło. Dziewczynka chowa znalezisko do kieszeni i wraca do domu.

Listki miłorzębu przybierają kształt nie tylko wachlarza, ale i serca.

Miłorzębowy liść przypadkiem wysuwa się z kryjówki i zaczyna niezwykłą podróż. Z pomocą wiatru przemierza okolicę i przystaje w różnych miejscach, będąc świadkiem codziennych sytuacji i całego spektrum towarzyszących im uczuć. Spotyka rozżalonego chłopca, od którego uczy się, jak wielką moc ma słowo przepraszam. Odwiedza starszą panią otoczoną miłością i troską córki i wnuczki, dzięki którym dowiaduje się, że dzieci najlepiej uczą się poprzez podglądanie i naśladowanie zachowań dorosłych. Obserwując atak złości małego chłopca i następujący po nim uścisk nauczycielki, liść otrzymuje kolejną ważną lekcję o istocie dzielenia się swoimi emocjami (zwłaszcza, jeśli są one trudne do pohamowania). W zaledwie kilka dni niesiony wiatrem miłorzębowy wachlarzyk przyswaja kolejne wielkie prawdy: o mocy słów, o potędze marzeń, o tym, że warto czasem pobyć z samym sobą oraz że obecność drugiego człowieka jest ważniejsza niż pieniądze. Proste historie i niby oczywiste morały, a jednak jest w nich coś nieoczywistego i chwytającego za serce. 

Subtelne ilustracje idealnie uzupełniają opisane w książce historie.
CZARODZIEJKA Z SZAFY

Kto zna blog Julii Rozumek, tego akurat chwytające za serce opowieści nie powinny dziwić. Dawna „Szafa Tosi” to przestrzeń, w której wpisy są niczym skarby w nadgryzionej zębem czasu szafie z babcinymi pamiątkami. Można wybierać losowo, po omacku, bo każdy wpis piękny, mądry i przywołujący wspomnienia. Przegapić choć jeden wpis to jak przegapić w babcinej szafie sznur pereł, wciśnięty pomiędzy inne precjoza. 

 

W bajkowym i – wydawać by się mogło – nieosiągalnym świecie Julii ludzie są swobodni, naturalni i zwyczajni (w pozytywnym znaczeniu tego słowa). Chce się do nich wracać i być z nimi na bieżąco. Towarzyszące wpisom zdjęcia obrazują miłość, zaufanie, troskę i wzajemny szacunek, pielęgnowane przyjaźnie, relacje sąsiedzkie i celebrowaną codzienność. To coraz rzadsze dziś, a takie piękne.

  

Piękne jest też to, że każde wspomnienie spisane przez Julię, daje mi jako odbiorcy poczucie, jakby ktoś opowiadał o moim życiu, tylko zmienił imiona i miejsca. Nie wiem, czy losy ludzkie są tak uniwersalne czy tak wiele nas łączy. Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź, wiem, że do dawnej „Szafy” będę wracać, bo ciągnie mnie do tego, by poznać kolejny skrawek snutej przez Julii opowieści „o życiu i szukaniu w nim szczęścia”. Okazuje się, że (podobnie jak w historiach zawartych w książce) kryje się ono w codzienności każdego z nas, tylko musimy czasem spojrzeć na świat z innej, na przykład dziecięcej perspektywy.

WIATREM MALOWANE

Przy lekturze Liścia można poczuć się lekko niczym tytułowy bohater. Wrażenie subtelności i zwiewności potęgują akwarelowe ilustracje autorstwa Katarzyny Stróżyńskiej Goraj. Katarzyna na co dzień zajmuje się ilustrowaniem i projektowaniem graficznym, a jej prace można obejrzeć na stronie o uroczo brzmiącej nazwie Mysi ogonek (kilka przykładów poniżej). 

Utrzymane w ciepłych barwach późnego lata i złotej jesieni prace znakomicie uzupełniają opisane w książce historie, a wyodrębnione z nich pojedyncze obrazy puentują każdą stronę z tekstem. Na szczególną uwagę zasługują zilustrowane z bliska kadry: dziewczynki chowającej liść do kieszeni oraz kobiecych dłoni szyjących płócienne worki. Absolutnie wyjątkowe! Po takim debiucie książkowym wróżę Katarzynie ilustratorski sukces (bo warto podkreślić, że Liść to jej książkowy debiut) i – posługując się wietrzną nomenklaturą – nie rzucam słów na wiatr.

Piękne kadry uchwycone pędzlem przez Katarzynę Stróżyńską Goraj.
RÓŻA WIATRÓW

Wydarzenia, których świadkiem jest miłorzębowy listek, to urywki codzienności każdego z nas. Codzienności tylko z pozoru zwyczajnej, a pozory mogą mylić. Liść miłorzębu jest tego doskonałym przykładem. Okazuje się bowiem, że ze względu na swoje pochodzenie miłorzębowy wachlarzyk powinien być… szpilką! Miłorzęby to obecnie jedyne żyjące drzewa liściaste spośród nagozalążkowych. Ich wyjątkowość polega również na długowieczności – w południowo-wschodnim regionie Chin, ojczyźnie gatunku, wiek ponad 150 roślin szacuje się na 1 000 lat, a kilku starodrzewów – na 3 400 lat! Aż trudno sobie wyobrazić, jak wiele przygód przeżyły ich liście niesione wiatrem w najodleglejsze krainy czterech stron świata i ile takich „dziewczynek w różowych kowbojkach” próbowało ten wiatr schwytać…

JULIA ROZUMEK W ROZMOWIE Z DŻINEM Z TOMIKIEM

Julia Rozumek w obiektywie ... 

Julia Rozumek, fot. Adam Domin

Napisanie książki dla dzieci było marzeniem, które właśnie spełniasz. Jak daleko musiałabyś sięgnąć pamięcią, by przywołać pierwsze wspomnienie, w którym wiesz, że stworzysz taką lekturę?

Julia Rozumek: Zupełnie nigdzie takich wspomnień nie znajdę, w żadnych zakamarkach mojej głowy. Nigdy nie miałam fantazji, by pisać dla dzieci. Wręcz zawsze uważałam, iż opowiadane przeze mnie bajki na dobranoc są wielką katastrofą! 🙂

Pisanie spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. I może dlatego przyniosło tak wiele przyjemności? Zarówno podczas wymyślania, pisania, jak i składania tekstu. Podskakiwałam z niecierpliwości jak dziecko! Kasia podsyłała mi ilustracje pojedynczo, stopniowo budując napięcie. Otwierałam każdy załącznik z ogromnym skupieniem, celebrowałam te chwile. Genialny czas!

W dzień premiery wątpiłam w sens tego przedsięwzięcia, ale mój Mąż powtarzał, że to musi się udać i spodobać. Każdego dnia obserwował, ile serca i zaangażowania wkładałam w ten projekt. Jak nikt inny wiedział, że nic nie jest wymuszone, że nie piszę na zlecenie ani pod konkretną potrzebę. Ta książka wyszła tak bardzo z mojego serducha, że do końca życia będę ten czas wspominać wyjątkowo. To było, jak się później okazało, takie nieodkryte marzenie.

Wspomniałaś o ilustratorce, więc zapytam, co przekonało Cię do tego, by współautorką książki została właśnie Katarzyna Stróżyńska Goraj?

– Kiedy wpadłam na pomysł książki, to widziałam tam tylko Kasię. Myślę, że gdyby się nie zgodziła, to bym zrezygnowała. Podejmując się współpracy, była bardzo zapracowana, a jednak pomiędzy bieżące zlecenia wcisnęła jeszcze pracę nad ilustracjami do mojej książki. Nie znam się na malowaniu, ale wiem, jak to jest być mamą dwójki małych dzieci. Mogę się tylko domyślać, jak skomplikowaną sprawą jest wówczas malowanie po nocach… Dlatego niewyobrażalnie doceniam Kasi pracę i chęci.

Czy pośród ilustracji jest taka jedna najbardziej ulubiona, przy której nieustannie się wzruszasz?

– Każda z ilustracji wyzwalała we mnie wielkie pokłady wzruszenia, ale ta, taka naprawdę ta, przy której zaszkliły mi się oczy nie na żarty, to ta, gdzie nauczycielka przytula chłopca. Pomyślałam: „Boże, to się naprawdę dzieje!”. I nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że zadzieje się aż tak pięknie. Właśnie dzięki Kasi.

Zaraz po wspomnianej ilustracji jest dziewczynka siedząca na schodach i patrząca na gwiazdy. Lubię też rozkładówkę z ulicą przez to, ile się na niej dzieje, oraz stragan z psem. I oczywiście dziewczynkę z liściem na policzku, ale to była pierwsza ilustracja, jaką otrzymałam, i zdążyłam się z nią już mocno oswoić.

Kiedyś Kasi napisałam, że bez jej udziału Liść byłby tylko zwykłą książeczką przedstawiającą zwykłą opowieść. Dzięki niej ta historia stała się magiczna. Jeżeli ktoś robi coś, co przerasta twoje wyobrażenia, to w moim życiu taką osobą jest m.in. Kasia!

Jako mama dwójki dzieci mogę sobie tylko wyobrazić, jak niewiele czasu w ciągu dnia zostaje na pisanie. Udowadniasz, że mimo napiętego matczynego kalendarza (pisania książek oraz projektowania odzieży, dodatków, plakatów, przyp. red.) DA SIĘ! Jak wyglądał i ile trwał proces twórczy?

– Ach, ja uważam, że da się wszystko, a jeżeli komuś brak czasu, to znaczy, że ma za mało obowiązków – im mniej masz na głowie, tym bardziej jesteś rozleniwiony i gorzej zorganizowany. Ludzie często mnie pytają, skąd biorę czas na czytanie tylu książek, na oglądanie tylu filmów i seriali. Myślę, że jeżeli ktoś tego czasu na to nie ma, to tylko dlatego, że nie pragnie go wystarczająco mocno.

Pamiętam taką scenę: o czwartej nad ranem moja siostra wstaje, by napić się wody. Widzi, że nie śpię, i patrzy na mnie z niedowierzaniem, po czym pyta:

Czy Benio zaczyna dzień o szóstej?

Wtedy Benio (młodszy syn Julii, przyp. red.) budził się jeszcze co cztery godziny na mleko, a ja zamiast odsypiać częste pobudki przez całą noc oglądałam serial Outlander. Wiem, że sen i spokój w życiu to zdrowie. Ale zdążę się wyspać i zdążę się spokojem nacieszyć. Szkoda mi życia, tych książek nieprzeczytanych, tych filmów nieobejrzanych…

Kiedy kładę się spać, nieraz zdarza się, że nogi aż pulsują mi ze zmęczenia. Mam dwójkę dzieci, dwa obiady codziennie robię, sprzątam duży dom, sporo pracuję. Ale skoro jedno życie mi dali, to staram się nie nadużywać słów „nie da się”.

Ale wracając do pytania (bo ja zawsze odlatuję), historie zawarte w książce wymyślałam, jadąc po Tosię (starszą córkę, przyp. red.) do przedszkola. To wtedy wpadały mi do głowy najciekawsze pomysły. Jedna historia (ta pierwsza, z lodami) jest prawdziwa – zdarzyła się mojej Tosi i jej kuzynowi. Kiedy wracałyśmy autem do domu, rozmawiałyśmy na ten temat, mówiłam jej, że skoro już przeprosiła za swoje zachowanie, to należy tylko czekać, że słowo „przepraszam” ma wielką moc i na pewno pomoże wszystko naprawić. Wówczas jeszcze nie planowałam pisania książki, ale wpinam takie niewidzialne pinezki w głowie przy pewnych myślach. Tutaj też wbiłam i oznaczyłam „zapisać tę historię”. A potem przyszedł liść i przy tej opowieści rozpoczął swą wędrówkę. Pisałam wieczorami, kiedy dzieci już spały, lub przy porannej kawie. Nie codziennie. Trwało może miesiąc.

Pamiętam jak na blogu wspomniałaś, że chciałabyś, aby Twoja książka była uniwersalna, trafiająca zarówno do dzieci, jak i do dorosłych, zostająca w myślach i w sercu. Liść jest dokładnie takim tytułem. Zastanawiam się, skąd czerpałaś inspiracje?

– Wiesz, ja uwielbiam zdarzenia, rzeczy, filmy, rozmowy ludzkie, które coś człowiekowi dają, coś zostawiają, czegoś uczą. Pomyślałam, że zawarte w książce historie muszą coś ze sobą nieść, inaczej nie ma sensu ich tworzyć. Zabawne, że zakończenie książki przyszło mi do głowy rok temu. Wychodziłam z domu mojej siostry, która mieszka w lesie, akurat wiał taki błogi wiatr. Jak on pachniał! I zaczęłam się zastanawiać, z czego wynika inny zapach wiatru, jakiś inny jego podmuch niż zazwyczaj u nas, na naszym podwórku. Szłam w kierunku domu rodziców i tak o tym wietrze rozmyślałam. Wbiłam kolejną pinezkę z informacją „zapisać tę myśl”.
Wtedy też przemknęła mi przez głowę pierwsza myśl o książce uniwersalnej, mówiącej o „kształcie” wiatru. Z czasem pomysł ten ewoluował. Przy każdej historii najpierw wymyślałam morał, a potem historię, która mogłaby go nieść. To wpadało do głowy samo – gdzieś te myśli otwierałam, łapałam skrawek tu, skrawek tam i powstawała opowieść.

Bardzo chciałam napisać o przytulaniu dzieci, gdy są zezłoszczone. Kiedy Benio był mały, szybko się złościł. Zawsze podbiegałam do niego i z całej siły ściskałam, przytulałam, głaskałam. Złość mijała w minutę. Jeśli tego nie robiłam i zostawiałam Benia, by poradził sobie sam, bardzo mocno się napędzał tym płaczem i trudniej potem było go uspokoić. To jest prosta sprawa: kiedy gotujesz obiad i wszystko leci ci z rąk, wolisz, aby mąż przyszedł i wziął cię w ramiona, czy żeby zaczął prawić morały i naciskać, byś wreszcie przestała się denerwować?

Dzieci to my, tylko mniejsi, dlatego zawsze trzeba sobie zadać pytanie: czego ja bym chciała w danej sytuacji? Zatem podsumowując, inspirację czerpałam ze swoich codziennych sytuacji domowych, z obserwacji, z potrzeby mówienia całemu światu, by nie wyrzucali śmieci w niedozwolonych miejscach. Słowem: ze wszystkiego, co mi w tej głowie siedzi.

Zwykle bohaterami książek dla najmłodszych są dzieci lub zwierzęta. Liść to dość nietypowy wybór. Dlaczego właśnie liść i to konkretnie liść miłorzębu?

– Pewnego dnia odbierałam Tosię z przedszkola, które znajduje się w wielkim parku. „Wiesz, Mamo, chodź tutaj na chwilkę. Patrz, jakie piękne liście! Poczekaj, pozbieram sobie trochę. Taki bukiecik ułożę. Ale zobacz, nie ma drzewa z tymi liśćmi. Nigdzie. Chyba ktoś musiał je tutaj przywieźć i rozrzucić”.

I tak wzięłyśmy do domu bukiet liści miłorzębu. Najpierw wisiał na lampie w kuchni, później w wielkim słoju leżał, jeszcze później na półce z książkami. Tak wędrował. Piękne te liście – ciągle miałyśmy je na widoku.

Zatem książka powstała dzięki Tosi i jej znalezisku.

Postać dziewczynki, która znajduje tytułowy liść, opisana jest bardzo szczegółowo. W pamięci zostają przede wszystkim jej różowe kowbojki. Czy ta dziewczynka tylko przypadkiem jest podobna do Ciebie?

– Nie, raczej nie. Nie kierowałam się ani mną, ani Tosią, ani Beniem. Nie ma tam dzieci, które znam. Nie przypisałam im cech znajomych twarzy ani cech charakteru. Zwyczajnie przemyciłam swoje ulubione wzory czy elementy ubrań.

Marzy mi się kiedyś napisać powieść, jakiś romans, ale właśnie boję się, że ludzie będą myśleć, kto jest kim. Przyzwyczaili się, że piszę o swoim życiu, a ja chcę taką całkiem zmyśloną opowieść.

Historie przedstawione w książce pokazują czytelnikom, że każdą, nawet najtrudniejszą sytuację można rozwiązać, jeśli ma się wokół ludzi, z którymi możemy się swoimi problemami podzielić. Do kogo mała Julia zwracała się ze swoimi problemami?

– Myślę, że w czasach dzieciństwa do rodziców i siostry. Bez dwóch zdań rozwiązywali każdy problem. Z niektórymi sprawami przychodziłam tylko do siostry, bo to były tajemnice siostrzane. Potem pojawiło się grono wiernych i oddanych przyjaciół, z którymi przyjaźnię się do dziś. Zawsze miałam też chłopaków odpowiedzialnych, dobrych i okazujących mi wsparcie. Wydaje mi się, że to jeden z największych skarbów w moim życiu – szczęście do ludzi. Ale ja po prostu w nich wierzę, może to dlatego?
Może faktycznie zdarza nam się to, w co wierzymy?

Gdybyś mogła na jeden dzień przemienić się w liść miłorzębu, w jakie miejsce chciałabyś, by poniósł Cię wiatr?

– To zależy, czy miałaby być to podróż, która mnie czegoś nauczy, czy zwyczajnie tylko poniesie wraz z sobą. Choć uważam, że nie ma podróży po prostu – wszystko w życiu coś nam daje, każdy jeden krok. Zatem należy chodzić jak najwięcej, nie stać w miejscu (czasami można podreptać dla odpoczynku).

Chciałabym polecieć do miejsc, w których brakuje pożywienia, gdzie są wojny i choroby… Chciałabym nabrać pokory do tego, co mam, bo często mi wstyd za moje żądania wobec świata i losu. Wstyd za moje niezadowolenie z drobnych porażek czy niewielkiej kłody pod nogami.

Serdecznie Ci dziękuję za rozmowę i życzę realizacji kolejnych planów i spełnienia marzeń!

– Dziękuję, to była wielka przyjemność.

 

TYTUŁ: „Liść”
TEKST: Julia Rozumek
ILUSTRACJE: Katarzyna Stróżyńska Goraj
LICZBA STRON: 60
OPRAWA: twarda
FORMAT: 22,7 × 20,5 cm
WIEK: 3+
WYDAWNICTWO: Julia Rozumek
ROK WYDANIA: 2017

7 thoughts on “Książka z wiatrem – „Liść” Julia Rozumek + WYWIAD z autorką”

    1. Pani Anno, książka została wydana przez wydawnictwo Julia Rozumek. Zaktualizowałam już metryczkę pod wpisem. 🙂

    1. Oho, biję się w pierś i już poprawiam błąd! A tak na marginesie, będzie mi miło jeśli się Pani/Pan przedstawi, żebym mogła osobiście podziękować za językową poprawność. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *