Szczęście to, obok zdrowia i spełnienia marzeń, najczęściej wypowiadane przez nas życzenie urodzinowe. Wracamy do niego raz po raz, bo – choć nie wszyscy się do tego przyznają – każdy z nas pragnie być szczęśliwy. Szczęście odnajdujemy w różnych rzeczach ‒ tych materialnych jak modna torebka, i tych ulotnych jak wynurzająca się zza burzowej chmury tęcza. Potrzebujemy szczęścia, kiedy po wielu nietrafionych próbach znów wypełniamy kupon w kolekturze. A nuż tym razem uda się trafić szóstkę! Pragniemy obdarowywać szczęściem innych, zwłaszcza gdy sami doświadczyliśmy kiedyś jego braku. Zdarza się jednak, że w swoich staraniach przekraczamy niewidzialną granicę i próbujemy uszczęśliwić drugą osobę na siłę.

DROGA DO SZCZĘŚCIA

Zupełnie jak ciocia Fela, która w najnowszej części przygód Alberta przyjeżdża z wizytą, gotowa na wyprawienie głównemu bohaterowi hucznych szóstych urodzin. Ciocia zaczyna od jak najdłuższej listy gości, bo inaczej to nie będzie żadne przyjęcie. A przecież chcemy mieć prawdziwe, wspaniałe WIELKIE PRZYJĘCIE. Mimo że Albertowi wystarczy świętowanie w towarzystwie dwójki najbliższych przyjaciół ‒ Wiktora i Miki, ciocia Fela nalega, by kinderbal odbył się zgodnie z jej wyobrażeniem i zabiera się do dalszej pracy: planuje zakupy, wypisuje menu oraz obmyśla, czym zająć milusińskich, by dobrze się bawili. Nie potrzeba, my i tak się będziemy bawić, wtrąca Albert, ale ciocia ma już swoją wizję i ani myśli jej zmieniać. Sprząta mieszkanie na błysk, kupuje kolejne niezbędne produkty, przygotowuje karteczki z imionami na stół, dekoruje pokój i piecze kilka ciast; uwija się jak w ukropie, by ze wszystkim zdążyć. Jubilat w tym czasie chętnie pomaga, podjada surowe ciasto, i ‒ co najważniejsze ‒ czeka. Aż wreszcie nadchodzi sobota. 

SZCZĘŚCIA NIE DA SIĘ KUPIĆ

Urodzinowa historia Alberta to prosta opowieść o szczęściu widzianym z perspektywy dorosłych i dziecka, i jednocześnie idealny dowód na to, że do szczęścia niewiele nam potrzeba. Choć Gunilla Bergström napisała i zilustrowała ten tomik przygód w 1986 roku, to zawarte w nim treści ani odrobinę się nie zestarzały. Dziś, podobnie jak ponad trzydzieści lat temu, chcemy przychylić dzieciom nieba, mając dużo więcej możliwości: wybieramy przedszkole o nieposzlakowanej opinii i utrzymującą się na czele rankingów szkołę, zapisujemy dzieci na zajęcia dodatkowe, uczymy coraz bardziej egzotycznych języków obcych, wspólnie odwiedzamy sklepy z zabawkami w poszukiwaniu kolejnego opakowania klocków, puzzli czy gier, kupujemy czwartą lalkę, dziesiąty samochód i kolejną figurkę z ulubionej kolekcji. A kiedy przychodzi do wyprawiania dzieciom urodzin, prześcigamy się w pomysłach na realizację przyjęcia jak z bajki. Proponujemy oryginalne miejsce, wybieramy temat przewodni, podpowiadamy, kogo warto by jeszcze zaprosić, sugerując się własnymi preferencjami. By uszczęśliwić nasze dzieci, jesteśmy w stanie zrobić wszystko. W rzeczywistości realizujemy NASZ idylliczny plan, gubiąc po drodze spontaniczność i radość z bycia razem z dzieckiem.

W NIESZCZĘŚCIU BYWA SZCZĘŚCIE

Smaku Urodzinom Alberta i pozostałym książkom z serii dodają ilustracje Gunilli Bergström. Charakterystyczny kolaż łączący rysunek z wycinankami trafia w gust czytelników w każdym wieku. Pełne detali ilustracje idealnie uzupełniają warstwę tekstową, pozwalając małemu odbiorcy z łatwością interpretować usłyszaną historię i odczytywać emocje bohaterów. Pogarszającym się nastrojom Alberta i zaproszonych gości towarzyszą coraz bardziej stonowane ilustracje, a pełne napięcia sceny są uwypuklone pomarańczowymi promieniami przypominającymi zilustrowany wybuch. Bo faktycznie mamy do czynienia z wybuchami: złości, frustracji i płaczu. Gunilla Bergström nie ucieka od przedstawiania trudnych sytuacji, wprost przeciwnie ‒ umieszcza relacje międzyludzkie i tworzące się wokół nich konflikty w centrum swoich książek. Wie, że dzieci właśnie tego potrzebują. Że dla dzieci ‒ dużo bardziej niż dla dorosłych ‒ liczy się prawda.

SZCZĘŚCIE JEST BLISKO

Autorka powtarza za Korczakiem, że dzieci to tak naprawdę są dorośli, tylko troszkę mniejsi, ale ‒ w przeciwieństwie do prawdziwych dorosłych ‒ nie są jeszcze obarczone społecznymi konwenansami. Potrafią śmiać się w głos, kiedy coś je rozbawi, tupnąć nogą z niezadowolenia, a nawet położyć się na ziemi i drzeć wniebogłosy celem zamanifestowania swojej racji. Błyskawicznie przechodzą od euforii w rozpacz, by po chwili, jak gdyby nigdy nic, oddać się zabawie. Przyjęciu Alberta również towarzyszą nieposkromione emocje. Początkowo zniecierpliwienie jubilata, następnie niezadowolenie i złość zaproszonych gości, później prawie radość i wreszcie najprawdziwsze szczęście. Szczęście wywołane spełnieniem prostego dziecięcego pragnienia, którego dorośli zdawali się nie dostrzegać. Przypadek Alberta potwierdza, że choć czasem dziecięce pomysły wydają się dorosłym irracjonalne, powinny być dla nas drogowskazami na drodze do szczęścia.

Tegorocznym marzeniem urodzinowym mojej córki był tort lodowy z jedną świeczką. Niby nic nadzwyczajnego, ot najzwyklejszy dostępny w supermarkecie deser. Oczywiście można było zamówić mrożonego piętrusa i zapłacić za niego krocie, ale dla małego człowieka nieważne są walory artystyczne czy cena. Liczy się tylko jedna waluta – szczęście mierzone… w łutach.

PIĘĆDZIESIĄT TWARZY ALBERTA

Urodziny Alberta to czternasta z przetłumaczonych na język polski i wydanych przez Wydawnictwo Zakamarki przygód kilkuletniego Alberta Albertsona. Jeśli zastanawiacie się, od którego tomu najlepiej zacząć lekturę, od razu śpieszę z wyjaśnieniem. Poszczególne książki to odrębne historie, w żaden sposób ze sobą niepołączone. Jedyne, co się zmienia, to wiek głównego bohatera, o czym narrator zawsze informuje w pierwszym zdaniu każdej części, np. w przypadku historii urodzinowej: To jest Albert Albertson, lat sześć. W innych tomach chłopiec jest czterolatkiem, w jeszcze innych ‒ pięciolatkiem. W pewnym sensie seria rośnie z dzieckiem, ale wszystkie książki są napisane na tym samym poziomie językowym. Dzięki przyjaznemu krojowi pisma przygody Alberta idealnie nadają się na pierwsze samodzielne lektury, co potwierdzić może choćby Zuzia ‒ sześcioletnia córka Karoliny, która nie tak dawno rozpoczęła przygodę z czytaniem.

Pierwsza książka z serii pt. Dobranoc, Albercie Albertsonie ukazała się w 1972 roku i została wpisana m.in. na listy „Tysiąca szwedzkich klasyków” oraz „1001 książek, które należy przeczytać przed śmiercią”. Na przestrzeni lat serię o Albercie przetłumaczono na 34 języki i sprzedano w ponad 9 milionach egzemplarzy, z czego więcej niż połowę w samej Szwecji, gdzie każda część przygód Alberta jest absolutnym bestsellerem. W swojej ojczyźnie kilkuletni bohater znany jest jako Alfons Åberg, ale w wielu krajach funkcjonuje pod zmienionymi personaliami, oto kilka przykładów: Mikko Mallikas (Finlandia), Einar Áskell (Islandia), Alfie Atkins (kraje anglojęzyczne) i ‒ mój osobisty faworyt ‒ Ifan Bifan (Walia). W sprzedaży dostępny jest szereg akcesoriów z wizerunkiem Alberta, w tym zabawki, puzzle, poduszki, pojemniki na drugie śniadanie, a nawet pasta do zębów. O ogromnym sukcesie książek świadczą także liczne adaptacje w postaci przedstawień teatralnych, musicali, gier na urządzenia mobilne, filmu oraz kultowego w Szwecji serialu ‒ zobaczcie sami!

TEKST: Gunilla Bergström
ILUSTRACJE: Gunilla Bergström
LICZBA STRON: 32
OPRAWA: twarda
FORMAT: 17 × 23,5 cm
WIEK: 3+
WYDAWNICTWO: Zakamarki
ROK WYDANIA: 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *