Język polski nigdy nie sprawiał mi większych trudności, dlatego przez lata wymieniałam ten przedmiot jako jeden z moich ulubionych. Lubiłam czytać książki (zwłaszcza te spoza kanonu lektur), pisać wypracowania i rozwiązywać ćwiczenia (często o kilka stron do przodu, bo jakoś tak się zapominałam). Ale najmilej wspominam dni, w których pani polonistka wchodziła do sali, odkładała dziennik na biurko i rzucała jedno krótkie zdanie: „Wyjmijcie karteczki – pora na dyktando”.

Pamiętam te emocje jak dziś. Mieszanka stresu, podekscytowania, radości. (Podobnie jak na Gwiazdkę, kiedy otrzymuję prezent spod choinki, znacie to uczucie, prawda?). Pióro już pali mi się w dłoniach, w głowie głośno myślę, jednocześnie uciszając koleżanki i kolegów – czasem od niedosłyszanego niuansu zależało całe pół stopnia. Prawa stopa nie może ustać w miejscu, tylko tupie nerwowo raz po raz. (Dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy stoję w korku i czekam zniecierpliwiona na zielone światło). Kiedy już wszyscy czekają w gotowości, padają pierwsze wyrazy:

Wyszczerzając zęby, uprzednio spojrzawszy, a raczej łypnąwszy wzrokiem na Podchorążego, swojego przyjaciela, rozejrzał się wte i wewte bohater naszej historii – ponadtrzydziestoletni Joachim. Dookoła otaczała go horda rozhisteryzowanych fanek ośmioosobowego zespołu Pęcherz, którego był wokalistą. Półgłosem zaklął, bądź co bądź miał późnojesienną chandrę i był nieco chimeryczny, jak przystało na gwiazdę. (…)

Powyższe dyktando jest zaczerpniętym z internetu przykładem, ale gdybym usłyszała je naście lat temu podczas lekcji języka polskiego, zareagowałabym na nie dokładnie tak, jak opisałam wyżej. Cóż zrobić, lubiłam tę zabawę i towarzyszącą jej adrenalinę, bo przecież nikt (nawet kolega z podstawówki, którego mama uczyła polskiego w równorzędnej klasie) nie był w stanie przewidzieć, jaki tekst zostanie nam podyktowany. 

A TO HECA!

Kiedy pani polonistka kończy czytać ostatnie zdanie, daje nam dosłownie chwilę na przeczytanie całości i wychwycenie oraz poprawę ewentualnych błędów. Ten moment też podwyższa ciśnienie lepiej niż kawa, bo oto patrzy człowiek po kilka razy na jeden wyraz, który – mimo że oczywisty – nagle wygląda jakoś tak dziwnie. Dla przykładu:

heca, heca, heca, heca, heca, heca, heca, heca, heca, heca, HECA? heca, checa.

Nazajutrz dyktando wraca w ręce autora i ten widzi z daleka, że wielka cyfra u dołu kartki w niczym nie przypomina piątki. A czerwona jak płachta byka checa, podkreślona przez nauczycielkę dwukrotnie (przy tej drugiej kresce kartka aż lekko przerwana, ale heca!) i okraszona trzema literkami „ORT”, nie wróży niczego dobrego. No, dobra, z hecą tak nie miałam, ale z rybołówstwem już tak. Napisałam z pominięciem pierwszego „w”. Dziesięć lat miałam, mogłam się pomylić, prawda? Mogłam, ale każdy podobny błąd należało zapisać sto razy. STO RAZY. Żeby zapamiętać raz na zawsze. Ja już pamiętam: rybołówstwo.

Starsza córka ma dopiero cztery lata, więc nie potrafię stwierdzić, czy podobne zwyczaje wciąż w szkołach obowiązują, ale wiem na pewno, co sama – jako mama – będę mogła zrobić, by zaszczepiać w dzieciach miłość do ojczystego języka oraz ćwiczyć „wyjątkowe” wyrazy. Z pewnością pomocna okaże się publikacja Heca w kurnikuczyli krzyżówki, labirynty, kolorowanki i inne zabawy ortograficzne dla dzieci – czarno-biały zeszyt zabaw, w którym głównymi bohaterami autorka uczyniła słowa.

I to słowa nie byle jakie, a prawdziwe wyzwania ortograficzne dla dzieci w wieku 6–10 lat (choć podejrzewam, że niejeden nastolatek będzie musiał przy nich pogłówkować). W odróżnieniu od słowników czy podręczników Heca w kurniku nie zawiera żadnych definicji, dymków z cyklu „zapamiętaj”, ani nawet słowa „wyjątek”. W myśl zasady nauka przez zabawę autorka zabiera młodych czytelników do świata łamigłówek, rebusów, krzyżówek i labiryntów; do niczego nie zmusza, nie narzuca kolejności, ani nawet nie proponuje sprawdzania odpowiedzi (choć lista z rozwiązaniami znajduje się na końcu książki).

Zaproponowana forma tak daleka od oceniania pozwala dzieciom w pełni oddać się zabawie, a w razie błędów samodzielnie dojść do prawidłowego rozwiązania. By jak najlepiej wykorzystać potencjał publikacji, warto mieć pod ręką naostrzone kredki lub flamastry, ponieważ część zadań językowych ściśle związana jest z kolorowaniem. 

TAKICH TRZECH, JAK NAS DWIE, NIE MA ANI JEDNEJ

Jeśli ktoś zastanawia się nad wartością merytoryczną Hecy w kurniku, już spieszę z garścią faktów. Autorką tej dydaktycznej książeczki jest Monika Hałucha (nazwisko idealnie pasujące do tematu przewodniego, prawda?), absolwentka filologii polskiej oraz studiów podyplomowych Literatura i książka dla dzieci i młodzieży. Pani Monika łączy pasje do języka i czytania, działając w Polskiej Sekcji IBBY, a także prowadząc warsztaty Czytaki i Spółka. W duecie z Anitą Graboś, autorką ilustracji, stworzyła wcześniej dwie inne książki: Porachunki robota Mata, czyli łamigłówki, labirynty i inne zadania matematyczneCyrk na kółkach, czyli język polski na wesoło. Pani Anita w pojedynkę dała się poznać szerokiemu gronu publiczności debiutancką książką do kolorowania pt. Wyspy. Prywatnie poza ilustrowaniem z pewnością sporo czyta, bo jak napisała w swojej pierwszej publikacji: „z każdej z przeczytanych książek codziennie powstaje nowa wyspa-marzenie…”.

WYSPA Z KSIĄŻEK

Poprawność językowa też jest taką wyspą-marzeniem – nie da się jej odnaleźć, ani dotrzeć do niej bez czytania, a dokładniej bez czytania dobrych lektur. Posługując się metaforą, Heca w kurniku jest w tej podróży niczym drewniana łódka, która – nie bez wysiłku – prowadzi nas do upragnionego celu. 

 

TYTUŁ: „Heca w kurniku, czyli krzyżówki, labirynty, kolorowanki i inne zabawy ortograficzne dla dzieci”
TEKST: Monika Hałucha
ILUSTRACJE: Anita Graboś
LICZBA STRON: 32
OPRAWA: zeszytowa
FORMAT: 20 × 28,5 cm
WIEK: 6+
WYDAWNICTWO: Nasza Księgarnia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *