Posiadanie rodzeństwa to wielki dar, chyba największy, jaki można otrzymać od losu. Sama jestem młodszą siostrą, więc od momentu, w którym pojawiłam się na świecie, zawsze miałam u swego boku towarzysza zabaw i wygłupów. Różnica dwóch lat sprawiała, że w brata wpatrzona byłam jak w obrazek. U jego boku grałam w piłkę nożną, wdrapywałam się na drzewa, bawiłam resorakami i kolejką, pomagałam przy wykopkach i na podwórzu dziadków przy cięciu drzewa. Z nim zarobiłam pierwsze pieniądze na zbieraniu truskawek i sprzedaży butelek. Robiłam wszystko, by mu dorównać a nawet zaimponować. Efekt? Wiązania sznurowadeł nauczyłam się w tym samym czasie, trenując głównie na butach… brata. Migawki z przeszłości wróciły do mnie ze zdwojoną siłą podczas lektury najnowszej kartonówki wyd. Mamania pt. Jano i Wito w trawie.
JANO I WITO W TRAWIE
Jest pogodny dzień. Mama i tato pochłonięci pracą, a dzieci zabawą na rozłożonym w ogrodzie kocu. Chłopiec z czupryną niemal równie bujną jak tata to Jano. Z uśmiechem na twarzy układa klocki. Tuż obok młodszy Wito z zadziornym spojrzeniem robi to, co niespełna dwuletnie tygryski lubią najbardziej – burzy. Chwilę później bracia znikają rodzicom z pola widzenia i wyruszają odkrywać okolice. Uwagę Jana przykuwa okazały kamień.
To magiczny kamień.
DOTKNIJ GO.
Zachęcony głośno wypowiedzianymi słowami Jano chwyta kamień w dłonie. A my razem z nim. Kamień naprawdę jest magiczny. Nie dość, że pokryty chropowatą warstwą, to jeszcze potrafiący zmieniać rozmiar osób, które go obejmą. Jano i Wito kontynuują eksplorowanie łąki zmniejszeni do rozmiaru biedronki. Cel jest jeden: ponownie znaleźć kamień.
CO W TRAWIE PISZCZY?
Tytułowi bohaterowie wędrują pomiędzy łodygami traw i gałęziami drzew, po drodze spotykając rozmaite zwierzęta. Każde z nich wydaje inny dźwięk, powtórzony na danej rozkładówce kilkakrotnie, by przyciągnąć uwagę małego czytelnika i utrwalić wyraz dźwiękonaśladowczy przypisany do obrazu.
Pszczoła robi bzzz, bzzz.
Mysz robi pii, pii.
Ptak robi ćwir, ćwir.
Ryba robi bul, bul.
Aż wreszcie nic nie słychać. To dla braci znak, że znaleźli to, czego tak długo szukali. Szczęśliwi pędzą, by ponownie dotknąć magicznego kamienia i powrócić do pierwotnych kształtów. Tylko czy to aby na pewno ten sam kamień? Pytam nie bez powodu, bo sensoryczna gratka, która na początku książki przyciąga uwagę małego czytelnika (i której ten spodziewa się w kulminacyjnym momencie), okazuje się zwyczajnym nadrukiem i budzi lekkie rozczarowanie. Żeby milusińskim nie było żal, rodzic może wymyślić, że do przemiany potrzebny był jakikolwiek (nie koniecznie magiczny kamień) i pozwolić im niezmiennie w tę magię wierzyć.
WDZIĘCZNE DŹWIĘKI
Książka Jano i Wito w trawie ujmuje już od okładki, na której rezolutne smyki wyglądają zza rozłożystych ździebeł traw. Ilustracja Przemka Liputa to przedsmak tego, co w środku. Spójna paleta przygaszonych barw, sympatyczni bohaterowie i napotkane zwierzęta – wszystko to zmalowane w odpowiednich proporcjach do bieli, która dominuje, wprowadzając harmonię i wyraźnie oddzielając fragmenty tekstu od ilustracji. To ważne, ponieważ pozwala dzieciom skoncentrować się na danym elemencie. Nie znajdziecie tu krzykliwych kolorów, zbędnych ozdobników, brokatów i innych fajerwerków. Zamiast tego otrzymacie onomatopeiczną lekturę, która kilkunastomiesięcznych czytelników pochłonie bez reszty.
A oto jak książka prezentuje się w animowanym zwiastunie:
WIOLA PISZE. SKROB SKROB
PRZEMEK RYSUJE. SZSZ SZSZ
Autorką książki jest Wiola Wołoszyn, szczęśliwa mama Jana i Wita, logopedka pisząca bloga o wszystkich odcieniach macierzyństwa. Efektem codziennej i systematycznej pracy Wioli są doskonałe merytorycznie i graficznie posty, przyciągające stale powiększające się grono czytelników. Ale w pewnym momencie młoda mama zapragnęła czegoś więcej. Marzyła o tym, by napisać książkę dla dzieci. I może gdyby chodziło o każdą inną mamę, skończyłoby się na marzeniach. Ale Wiola wytrwała w swoim postanowieniu, zwizualizowała marzenie o książce, a następnie spełniła je w duecie z Przemkiem Liputem. Warsztat Przemka możecie kojarzyć m.in. z książek Rok w przedszkolu (z serii Rok w…, o której pisałyśmy TUTAJ), Idzie Zima oraz Prawie bajki. Nieznajomość prawa szkodzi. Jeśli chcecie bliżej poznać portfolio ilustratora, koniecznie odwiedźcie jego stronę internetową.



WIOLA WOŁOSZYN VEL MATKA WARIATKA W ROZMOWIE Z DŻINEM Z TOMIKIEM

Dokładnie 26 października 2016 roku otrzymałam od naszej wspólnej znajomej prośbę o komentarz do konceptu książki dla dzieci. Autorką treści byłaś Ty, Wiolu. Książka od razu skojarzyła mi się z Jest tam kto? Anny-Clary Tidholm i serią o Bincie, Lalo i Babo Evy Susso. A co w rzeczywistości zainspirowało Cię do stworzenia książki dla najnajów?
— Przeglądając takie hity jak np. Bardzo głodna gąsienica Erica Carle’a albo Naciśnij mnie Hervégo Tulleta, nie pomyślałaś sobie nigdy: „Kurczę, też mogłabym napisać taką książkę. Dlaczego nie wpadłam na to przed nim?”. Myślę, że większość rodziców ma takie myśli, czytając te pozycje. Któregoś dnia uznałam, że nie poprzestanę na samych myślach.
Na swoim blogu (we wpisie pod dwuznacznym tytułem Trzecie dziecko) wspomniałaś, że przełom w Tobie dokonał się podczas rozmowy z coachem. Pamiętasz, które pytanie było tym oświecającym?
— Niestety nie pamiętam. To był cały proces, przez który prowadziła mnie pani Monika. Ja byłam trochę jak dziecko we mgle, które stanęło w jednym punkcie i nie wie, czy ma tak dalej stać, uciekać, pójść prosto, a może podskoczyć, zrobić fikołka i pobiec w lewo.
Zdaje się popędziłaś naprzód! lustracje do książki przygotował Przemek Liput. Czy to był Twój wymarzony ilustrator?
— Ilustratora wybierałam razem z wydawnictwem. Oni przedstawili mi swoje propozycje, ja im swoje. Przyznam, że na początku zapomniałam o Przemku. To wydawnictwo Mamania podsunęło mi pomysł, aby to właśnie on zilustrował Jana i Wita. Od razu się zgodziłam, ponieważ styl Przemka idealnie wpisywał się w moją wizję książki, a poza tym mój Jasiek uwielbiał książkę Rok w przedszkolu.
Opowiesz w telegraficznym skrócie, jaką drogę przeszła Twoja książka przez 11 miesięcy (bo właśnie tyle potrzebowała, by z pomysłu przemienić się w połyskującą kartonówkę)?
— Na początku drogi jeszcze nie wiedziałam, kto wyda moją książkę. Rozesłałam swój pomysł do wielu różnych wydawnictw. Większość w ogóle nie odpisała, część odpisała, że książka może nie, ale z chęcią wyślą mi książki do recenzji na blogu, pozostałe sugerowały swoje zmiany. Stanęło na Mamanii. Bardzo się cieszę, że zdecydowali się mi zaufać, ponieważ do tej pory nie wydawali książek dla dzieci polskich autorów. Przecieram szlaki.
Pierwszym wspólnym krokiem było określenie szczegółów naszej współpracy, spisanie umowy. Potem zajęliśmy się poszukiwaniem ilustratora. Gdy ilustrator został wybrany, na moją skrzynkę mailową co kilka dni spływały nowe szkice. Uwielbiałam te maile. Nie mogłam się napatrzeć, jak moje trzecie dziecko zaczynało nabierać kształtów. Później zostało już tylko określenie działań marketingowych i czekanie na narodziny. 🙂
Główni bohaterowie noszą imiona Twoich synów i do złudzenia ich przypominają (zresztą postać mamy i taty to też wypisz wymaluj Ty i Twój mąż). Nie wygodniej byłoby stworzyć postaci fikcyjne?
— Na początku myślałam o tym, żeby wszystkie imiona i postacie były fikcyjne, ale ciągle miałam z tyłu głowy taką myśl, że każde dziecko chciałoby się pojawić w książce. Stwierdziłam, że skoro mogę im zrobić taki prezent, to dlaczego nie? Na pewno będzie to dla nich świetna pamiątka. Być może książka przetrwa jeszcze wiele lat (2 egzemplarze na pewno gdzieś schowam) i moje wnuki będą czytały o przygodach swoich rodziców. Bardzo podoba mi się ta wizja.
Zdecydowałaś się nadać jednemu przedmiotowi z książki magiczne moce. Dlaczego akurat kamieniowi?
— Nie zastanawiałam się nad tym. Na pewno sama miewasz przypływy weny i oświecenia podczas krojenia chleba, mycia podłogi czy malowania paznokci. Mnie wena złapała akurat przed snem. Przed zaśnięciem w głowie zaczęła układać mi się historia i ten kamień już tam był. Nie potrafię Ci powiedzieć, skąd się wziął i dlaczego akurat kamień.
Gdybyś sama znalazła magiczny kamień, jaką moc chciałabyś, by posiadał?
— Takim największym marzeniem byłoby chyba to, aby potrafił likwidować wszystkie choroby świata. Mam trochę hipochondrycznego fioła (stąd też m.in. nazwa bloga). Jeżeli jednak musiałabym wybrać bardziej przyziemną moc, chciałabym móc zatrzymywać czas. Zatrzymałabym go chociaż na jedną dobę… i poszła spać.
Swój wpis o książce zakończyłaś słowami: „Cześć, jestem Wiola, mam 31 lat i zaczynam wiedzieć, co chcę robić w życiu”. Zatem, Wiolu, co chcesz robić w życiu?
— Póki co wiem, że mogę wiele. Zaczynam to widzieć i czuć. Wychodzę z pieluch i wchodzę na drogę samorealizacji. Pomysłów mam sporo. Na tę chwilę nie chcę jeszcze o nich mówić, bo ja to z tych, co boją się, że jednak na samym końcu coś się sp… zepsuje. 🙂
Trzymam kciuki, by wszystkie plany zmierzały w dobrą stronę. I tego snu przez całą dobę Ci życzę! Bardzo dziękuję za rozmowę.
— I ja dziękuję. 🙂
TYTUŁ: „Jano i Wito w trawie”
TEKST: Wiola Wołoszyn
ILUSTRACJE: Przemek Liput
LICZBA STRON: 26
OPRAWA: całokartonowa
FORMAT: 21 × 21 cm
WIEK: 1+
WYDAWNICTWO: Mamania
ROK WYDANIA: 2017
900+ Dżinternautów to doskonała okazja na konkurs, w którym wygrać możecie książkę Wioli Wołoszyn „Jano i Wito w trawie” wraz z grafiką gotową do oprawienia.
Zadanie konkursowe:
Napiszcie w komentarzu poniżej, którą książkę przeczytaliście 900 (lub więcej!) razy.
Spośród wszystkich osób biorących udział w zabawie wybierzemy autora najbardziej ujmującej odpowiedzi.
Konkurs trwa do niedzieli 29 października 2017 r. do godziny 23:59. Wyniki opublikujemy w poniedziałek 30 października w zaktualizowanym wpisie.
Powodzenia! 🙂
WYNIKI
Kochani, dziękujemy za tak liczny udział w konkursie. Wasze książkowe wspomnienia sprawiły, że szalejący za oknami orkan Grzegorz zdawał się być niesłyszalny i zupełnie niegroźny. Odświeżyłyście w naszej pamięci wspomnienia wielu znakomitych tytułów oraz podałyście takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałyśmy (nadrobimy zaległości).
Wybrać zwycięski komentarz wcale nie było tak łatwo, ale udało się. Książka Jano i Wito w trawie trafi w ręce mamy, która opisała wielokrotną lekturę zupełnie niepozornej, dystrybuowanej lokalnie (podejrzewamy, że nieodpłatnie) książki. Książki, która pewnie nie przekonałaby nas, gdybyśmy zobaczyły ją na księgarnianych półkach, ALE… przekonała tę najważniejszą osobę, młodego czytelnika, który nie wyobraża sobie poranka, spaceru, a nawet kąpieli(!) bez tego tytułu. Ujął nas także sposób, w jaki mama pokazała, jak wraz z kolejnymi czytankami zmienia się zaangażowanie dziecka i jak lektura genialnie oddziałuje na codzienność (nauka kolorów, spacery szlakami zabytków z książki, wyłapywanie z tłumu ludzi podobnych do książkowych bohaterów, etc.).
Mamo Paulino, zgłoś się do nas w prywatnej wiadomości na Facebooku, a pozostali Uczestnicy poznajcie historię książki 900+.
PS Obserwujcie nas bacznie na Facebooku i tu, na blogu. Razem z tysięcznym fanem Dżina ruszy kolejny, wyjątkowy konkurs. Już nie możemy się doczekać! 🙂
Wszyscy kojarzą 500+ z dziećmi. Jeśli dodać do tego książkę, to i 900+ mało. Tak jest przynajmniej u mnie. Jakiś miesiąc temu zamieszkała u nas książka Jarosława Sieka „Jak Mikołaj Piernik uczył segregować śmieci”. No kto by pomyślał, że to właśnie ona skradnie serce najmłodszych. Tyle pozycji na rynku, a maluszek upodobał sobie lekturę otrzymaną na lokalnym festynie. I tak czytamy ją i czytamy. A maluszek uważnie ogląda obrazki, których tłem są zabytki Torunia. Oto historia naszej miłości.
1. czytanie
Mamooooo! Patrz! Tu chodzimy na spacerki! – okrzyk zachwytu na widok pierwszej ilustracji z wieżą ratuszową.
5. czytanie
Udało się przeczytać do końca, bez ciągłego wracania na stronę z wieżą ratuszową.
50. czytanie
Jesce raz cytaj! – okrzyk po jednorazowym przeczytaniu.
100. czytanie
Zauważone zostały kolorowe kosze na śmieci. Teraz oprócz obowiązkowego czytania ćwiczymy kolory.
200. czytanie
Gdy tylko zaczynamy czytanie, najmłodszy członek rodziny uspokaja się. Czyżby zapominał, że ząbkuje?!
500. czytanie
Gdzieś od tego momentu na spacery po starówce zabieramy naszą książeczkę i szukamy zabytków z ilustracji.
700. czytanie
Mamooooo! Tu Mikołaj Piernik i tu. – faktycznie, na jednej ilustracji jeden chłopiec wygląda identycznie jak główny bohater.
900. czytanie
To wczoraj. Byłam bardzo zmęczona i oczy strasznie mi łzawiły. Nie dałam rady czytać, bo oczy same się zamykały. Okazało się, że pięknie recytuję treść z pamięci i jeszcze we właściwych momentach przewracam strony.
901. czytanie
Książka wpada za pralkę (przypadek?), bo przy kąpieli też czytamy. Ryk taki, że nie ma wyjścia, trzeba pralkę odsunąć i ratować książkę.
Chyba nie będę oryginalna, ale kocham miłością niezmienną Anię z Zielonego Wzgórza… Pierwszą część czytałam… Hmm, nie wiem ile razy:) a całą serię też sporo… Do niedawna byłam właścicielką tylko tek pierwszej… ale ukochany Mąż niedawno podarował mi tak bez okazji… wszystkie pozostałe tomy…:) I to cały komplet w tym samym wydaniu co moja “wyczytana” przez lata “Ania…”… Teraz książki dumnie prezentują się na półce… Cieszą moje oko i serce… I czekają aż dorośnie do nich nasza Córcia – Ania. Chciałabym, żeby też pokochała tę pełną miłości i radości książke, z nieco zwariowaną (jak ta moja Córcia) Anulą w roli głównej… Powodzenia 🙂
Ja w dzieciństwie uwielbiałam książkę o przygodach mojej imienniczki Karolci. Czytałam ją może nie 900 ale na pewno przynajmniej 9 razy 🙂
Janko Muzykant, ale trochè mniej niż 900 razy Teraz przerabiam Pucia na 1000 sposobów
Czy przeczytałam 900 razy?? hmm myślę, że nawet więcej 😉 jest taka jedna jedyna, którą czytałam na okrągło, a teraz od 2 lat czytam ją z córką. Jest ona o nakrapianych pieskach, których ilość przyprawia o zawrót głowy 😉 tak to 101 Dalmatyńczyków. Pamiętam, że dostałam ją w podstawówce i od zawsze traktowałam ją jak Biblię. Tak dopadła mnie “nakrapiana fanaberia”. Wszystko zbierałam z dalmatyńczykami: kartki (mam je do dziś), zabawki, ciuchy, bajki (oczywiście musiałam mieć obie wersje). Miałam nawet prawdziwego Dalmatyńczyka 😉 Może imię jego nie było bajkowe (Tadeusz) ale czy to ważne! Ja miałam swojego własnego i nikt w mieście nie miał takiego! a że inni się śmiali na podwórku, że wychodzę z krową na smyczy na spacer… mnie to zupełnie nie ruszało.
Teraz moją córkę dopadła ta “nakrapiana fanaberia”, zna na pamięć wszystkie strony książki , każde zdanie a broń boże jak jakąś ominę, o zgrozoooo…. Oczywiście 4 urodziny chciała w temacie Dalmatyńczyków, wiadomo, że kochana mamusia zrobi wszystko, aby to marzenie spełnić 🙂 Napomknę, że w połowie zabawy z dekoracjami miałam już po dziurki w nosie tych kropek 😉 szczególnie przy robieniu pomponów z bibuły karbowanej, bo właściwej nigdzie nie było. Najważniejsze, że moje męki zostały nagrodzone wielkim uśmiechem radości, kiedy weszła do pokoju w kolorach bieli, czerni i czerwieni a na stole stał dwupiętrowy tort na którym siedziały Dalmatyńczyki. Jeszcze większa była radość jak sprezentowałam jej moje figurki piesków, które zbierałam jak byłam mała. Przeszukałam całą piwnicę u siebie i rodziców żeby je znaleźć. Szkoda tylko, że część pogubił mój brat ale 10 wystarczyło. Mina moja była bezcenna jak córka powiedziała mi “Mamusiu mam tylko 10 dalmatyńczyków, musimy uzbierać żeby było 101”. Mąż do mnie “nawet nie próbuj zbierać tyle figurek”, a ja odpowiedziałam “ciesz się, że figurki a nie prawdziwy dalmatyńczyk” 🙂
“Bardzo Głodna Gąsienica” – nr jeden wieczornej listy przebojów. Jesteśmy z córką już na etapie “to ja ci mamo przeczytam”. I tak oto wczoraj dowiedziałam się, że gąsienica wcale nie zjadła serdelka, a stempelka! Można czytać książki setki razy, a za sto pierwszym odkryć coś nowego:)
A ja przeczytałam milion razy (jeśli można tak powiedzieć bo zamęczałam moją Mamę żeby mi czytała) „Tajemnicę szyfru Marabuta”. Niestety książka zaginęła, moja Mama nie mogła sobie przypomnieć tytułu a ja pamiętałam tylko okładkę i za nic nie mogłam dojść do tego co to była za książka. Dumałam nad tym do czasu kiedy poznałam mojego Męża i opowiedziałam mu o swojej ukochanej książce z dzieciństwa a on od razu, z niezachwianą pewnością, powiedział, że to przecież jest „Tajemnica (…)”. To było zrządzenie losu po prostu 🙂
Hmm… Znalazłoby się kilka, które przeczytałam po 8-9 razy, ale 900 razy zaczęłam czytać dopiero po narodzinach córki. Pierwszą była “Hans i Matylda”, a potem to już poszło lawinowo 😉
“Córka czarownic” Doroty Terakowskiej – moje wielkie odkrycie z czasów studiów i moich ukochanych ćwiczeń dotyczących literatury dla dzieci i młodzieży. Lektura przejmująca, tajemnicza, trzymająca w napięciu akcja, która powodowała, że zamiast przygotowywać się do egzaminów czytałam “jeszcze tylko jedną stronę” na schodkach na zapomnianym półpiętrze akademika Muchomorka. I zakończenie… i moje łzy wzruszenia przy odkrywaniu tego, co przecież oczywiste i takie bliskie.. Piękna książka do wielokrotnego zaczytania. <3
Moja ulubiona książka z dzieciństwa to były “Przygody Nieumiałka”. Uwielbialam tą książkę i mama musiała mi ją czytać chyba z milion razy (serio,nie przesadzam!). A co z tej książki pamiętam najbardziej to jak Niezabudka przyklejała mu plaster na czoło. To były czasy! Mam nadzieję,że i mój synek będzie miał jakąś ulubioną książkę 😉
“Piesek poznaje życie na wsi”- to pierwsze co przyszło mi do głowy-właśnie wyśpiewałam ja synkowi na dobranoc (w sensie DOSŁOWNYM!)… z dobre dziesięć razy 😉 Takich książeczek dla maluchów mamy/mieliśmy dobrze ponad setke, wałkowane raz za razem po raz milionowy. Starszy synek (3,5 roku) książki kochał odkąd sięgam pamiecia, młodszy (prawie 2 latka) książki pozeral, niestety jedynie w tym dosłownym sensie :/ ale znaleźliśmy na żarłoka sposób, książki sobie spiewamy, na różne melodie :))) Synek kocha te formę czytania, może kiedyś przekona się również do formy tradycyjnej, kto wie ;p
U nas w domu taka perelka na ten moment jest ” Alez Bolusiu”.Historia tego prosiaczka tak wciagnela synka ze czytamy ja kilka razy dziennie.Dla mnie wyjatkowa pozycja ktora czytam od dziecinstwa do dzis jest Biblia- najstarsza ksiega swiata.Co ciekawe jest przetumaczona na 2300 jezykow i jest dostepna do 90% ludnosci swiata.Pomaga mi byc lepsza zona ‘matka.przyjaciolka.corka…..;)
W moim przypadku chyba takich tytułów, które przeczytałam setki razy byłoby kilka począwszy od Dzieci z Bullerbyn, przez Anię z Zielonego Wzgórza, książki z serii Jeżycjada Małgorzaty Musierowicz aż do Wszystko Czerwone czy Wszyscy Jesteśmy Podejrzani Joanny Chmielewskiej. A teraz z moimi chłopakami, też mam ich dwóch ale u nas to Jaśko i Adaśko zaczytujemy się w takich pozycjach jak Księga Dźwięków, Bardzo głodna gąsienica, Opowiem Ci mamo co robia auta, 101 Dalmatyńczyków, Liczy pieski czy Gruffallo
W dzieciństwie miałam mało książek i jakoś nie przepadałam za czytaniem w szkole podstawowej, nadrabiam teraz z dziećmi 😀
Książki, które czytaliśmy z mężem non stop jak dzieci były małe i znamy je już na pamięć to:
Katar żyrafy, seria o Lalo, Babo i Bincie, seria o Basi i Frank, Bobo oraz Antonino w walce z czasem 🙂 Uwielbiałam to ich “JESCE JAS” <3 <3 <3
A ja przeczytałam książkę “Noc wigilijna i inne opowieści” (C. C. Moore i M. Spurgeon) właśnie około 900 razy. Była to moja obowiązkowa lektura, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Najpierw “czytałam” prześliczne obrazki do akompaniamentu treści czytanych przez mamę, a następnie “czytałam” ją, gdy moi bracia byli malutcy. Gdy powiedziałam mamie “naucz mnie czytać” znów powracałam do niej. Teraz na nowo ją doceniłam przy moim dziecku. Syn urodził się w listopadzie więc z przyjemnością czytałam mu ją, a on-wydawać by się mogło- że mnie rozumie, gdy z zaciekawieniem patrzył na mnie. W tym roku ma roczek i sam zaczyna interesować się książeczkami, więc tak myślę sobie, że znów będziemy przeżywać z nią zimę. Nie wiem, może to ona sprawiła, że tak bardzo lubię święta Bożego Narodzenia?
W dziecinstwie tysiace razy czytałam Anie z zielonego wzgórza, chcialam miec nawet rude wlosy 🙂 i marzylam o Gilbercie.
Z synem chyba z milion razy czytałam Ulice Czeresniowe, sa fantastyczne.Myślę ze co najmniej do 100 razu odkrywałam w nich nowe szczegóły:)a do 500 układałam nowe historie.
Najgorzej idzie z corka;) ogranicza sie na razie do ksiazki, gdzie trzeba rozpoznawać jedno z 10 zwierzat.
Zaczynam je ukrywac, bo ilez można szczekac i miauczec:)
przeczytałam najpierw Lence , potem znów Lence , w międzyczasie było chyba te 900 razy , a niedawno sama sięgnęłam po ciąg dalszy udało nam się dorwać w bibliotece i usłyszałam
…ale to nie jedyna książka, którą czytamy 900 razy…
oj, połowa komentarza gdzieś zniknęła i wyszlo coś zupełnie bez sensu. Ulubiona książka córki Zielony i Nikt, o której najpierw słyszalam: przeczytaj choć trochę – była chyba trudna, gdy młoda miala 3 latka – tylko o studni, o księżycu, jeszcze o ksieżycu, ja tak lubię księżyc. Potem było: dziś znow Zielony i Nikt, i jeszcze raz, nie doczytałyśmy do końca wczoraj, jeszcze tylko dziś, fajny ten Zielony… i tak ciągle…dalszy ciąg to oczywiście Zielony, Nikt i gadające drzewo, i znów usłyszałam; teraz czytajmy o drzewie.
niestety znaki średnio mi działają, chyba dlatego wycięło poprzednio wszystkie słowa córki. pozdrawiam.
Niestety jak byłam mała książek na dobranoc nam nie czytano, rodzice ciągle byli za biegani:/ Jak zostałam mamą stwierdziłam, że mojej córeczce pokaże ten zaczarowany świat 🙂 Czytam jej dużo od samego początku 🙂 Zuzia pokochała Pucia:) Ostatnio jesteśmy na etapie, że Pucio z robi z nami wszystko wstaje, je sniadanko, bawi się, kąpie i zasypia ❤ Książkę Pucio uczy sie mowic oraz Pucio mówi pierwsze słowa przeczytałyśmy setki razy, kto wie móże i 900 🙂 Polecam ją gorąco wszystkim 🙂
900 razy to dla mojej córki tylko miesiąc takich książek mamy kilka: Babo chce, Ubranka Eli, Kastor piecze. Ale 1800 razy to ksiazka Kto prowadzi. Do tej pory dziwie sie ze z samochodow strazackich nie wysiadaja słonie 🙂 Każdą z tych ksiazek wyrecytuje jak mnie obudzisz w srodku nocy. Najdziwniejsze jest to ze jak widzę ze się do mnie zbliża z którąś z tych książek to mam gęsią skórkę ale rownoczesnie jak widze ze moja córka z nich wyrasta to czuje smutek
“Elmer” uroczy słoń w którym zakochała się 3 latka, był czytany przeze mnie codziennie przez kilka miesięcy ba i nie sztuk 1 a kilka jednego wieczoru . Do tego stopnia, że błagałam córkę o zmianę książeczki 🙂 nie jestem w stanie stwierdzić ile było to razy 🙂 ukrywalam ja za innymi na półce. Elmera pokochał również synek i myślę, że dla mojego zdrowia psychicznego musimy kupić kolejne książeczki z jego przygodami, których jeszcze nie znamy 🙂
Że tylko 900…. Proszę bardzo 😉 Dzieciaczki z racji fascynacji ogniem (podsycane dziadkiem i niedzielnym paleniem ogniska) uwielbiają, wręcz fanatycznie książkę “Pożar” Rafała Wejnera. Czytana tak wiele razy,że przestałam liczyć i książka brana jest do ręki jedynie jako ilustracja, treść znam na pamięć. Kolejna pozycja nie jest zbyt wyszukana ale ponieważ podarowana przez babcię….stała się ulubioną 😉 mowa o “Smerfach “z Wielkiej kolekcji bajek (oczywiście nie przez przypadek, w jednym z przygód opisane są zmagania z ogromnym smokiem który oczywiście zieje ogniem 😉 ). Na deser jeszcze jeden tytuł polecany jako lektura nie tylko dla naszych pociech…. niektórym dorosłym też odświeży pamięć- “Elementarz dobrych manier” Philippe Jalberta z bajecznymi ilustracjami.
A gdy dzieci idą spać…..Uwielbione powroty do kilku tytułów .
“Utracony honor”Normy Khouri,współczesny Romeo i Julia ( historia muzułmanki zamordowanej przez ojca za miłość do chrześcijan) .”Agencja” Ally O’Brien (gdy osiągniemy sukces zawodowy i jedyne co pozostaje do zrealizowania to swoje prawdziwe marzenia) .I oczywiście coś dla wielbicieli Dana Browna czyli “Inferno” którą można czytać na okrągło zupełnie jak “Zielona Mila ” Stehena Kinga. Dlaczego takie tytuły?! Niektóre opisują realia życia codziennego inne pozwalają uciec w świąt wyobraźni….
Filomena. Bajka na dobranoc. Gdy pierwszy raz ją czytałam Jan miał niewiele ponad miesiąc, więc nie oczekiwałam jego zasłuchania w bajce. Ale do dziś pamiętam skupienie i zainteresowanie w oczach męża, który trzymał Jana na rękach. Z czasem do zasłuchanego Taty dołączył zasłuchany Syn. Mam nadzieję, że nasza Hania również dołączy do tego zasłuchanego grona. Mając zaledwie 7 miesięcy słyszała już historię Filomena wiele razy, ponieważ mimo swej bożonarodzeniowej nuty, książka ta towarzyszy nam przez cały rok. A ja, ja w dzieciństwie zaczytywałam się Jeżycjadą Małgorzaty Musierowicz, przygodami Mikołajka, chociaż wtedy wydawało mi sie, że to już nie dzieciństwo, a “prawie dorosłość”.
U nas takim hiciorem była i jest “Kicia Kocia mówi dzień dobry”. Pierwsza książeczka z tekstem, która zagościła na półce córki. Wałkowana była 900 razy minimum a mi się wydaje, że nawet milion 😀 córka zna na pamięć i Młodszemu bratu opowiada 🙂 wszyscy uwielbiamy książki i choć już “Jano i Wito” mamy to chcielibyśmy wygrać dla naszego przyjaciela Franka 🙂
Witam! Książka, ktora wałkowana jest po stokroć to ‘Zima na ulicy Czereśniowej’! Była to pierwsza z części całej serii, która znalazła się w bibliotece naszej córki. Każda postać przez całą naszą rodzinę została dokładnie przeanalizowana, prześledzona i pokochana! Jak widać familijnie oddaliśmy się fenomenowi tej pozycji 🙂 najlepszym dowodem jest fakt, iż kupując niedawno ostatnią brakujacą część, czyli ‘Jesień’ – mój mąż nie wykazał się zbytnia cierpliwością, uległ wlasnej ciekawości ‘co słychać u kolejnych postaci’ i przejrzał książkę zanim otrzymała ją nasza córcia!
Polecam wszystkim! Jest to obowiązkowa lektura, którą już niebawem bedziemy oglądać w czwórkę 🙂
Kiedy byłam mała, mój brat z dumą powtarzał, że to on wybrał moje drugie imię, Karolina. Dlaczego akurat Karolina nikt nie wie. Kiedy spytałam mamy, kto w takim razie wybrał moje pierwsze imię? Mama opowiedziała mi wtedy historię mojego porodu. Wspomniała o tym, że dzień przed moimi narodzinami obejrzała wzruszający film, po którym zaczęła się akcja porodowa. Niestety mama nie pamięta co to był za film. Podobnie, nie może przypomnieć sobie tytułu książki, którą tata przyniósł mamie do szpitala. A to właśnie główna bohaterka o imieniu Magdalena zafascynowała mamę i postanowiła, że tak będę mieć na imię. Do tej pory szukam tej książki… Historia lubi się powtarzać. Tuż przed narodzinami mojego synka, zaczęłam czytać książkę Marc’a Levy’ego “Uczucie silniejsze od strachu”. Po kilku pierwszych stronach, kiedy jeden z bohaterów umiera, poczułam ogromne wzruszenie, tym bardziej, że czekałam właśnie na cud narodzin. Wtedy poczułam, że to ten moment. Odeszły mi wody. Później karmiąc piersią miałam mnóstwo czasu na dokończenie książki. Po powrocie do domu wydrukowałam najpiękniejsze cytaty i oprawiłam je w ramki. Czytam je codziennie, czyli już jakieś 676 razy, żeby pamiętać o tym co w życiu jest najważniejsze. Książka została zapakowana do kapsuły czasu w dniu pierwszych urodzin syna. U progu dorosłego życia, kiedy otworzymy skrzynię, opowiem mu swoją historię jego porodu, o tym, że “tylko odwaga jest silniejsza od strachu” i o eksplozji miłości którą czuje matka w momencie narodzin dziecka.
Moją ulubioną książką którą przeczytałam900+ to Pinokio. Jak byłam mała lubiłam jej słuchać jak czytała ją mi mama. Później to była moja lektura szkolna chyba w 5 klasie. Mam młodsze rodzeństwo a ta książka również była lekturą 4-ki młodszeo rodzeństwa,więc mama dla każdego czytała tą ksiązke i wszyscy jej słuchaliśmy. Uwielbiałam jej słuchać jak byłam małą dziewczynką.wsłuchiwałam się w przygody Pinokia i przeżywałam razem z nim. Wierzyłam,źe moje lalki pewnego dnia też ożyją i będę mogła z nimi porozmawiać i zaopiekować się nimi,dawałam im nawet ksiązki tak samo jak miał swoją książkę Pinokio;-). Teraz jestem dorosła i sama mam maluśkie dzieciątka i również kupiłam im książeczkę Pinokio oraz Film Pinokio. Möj dwulatek lubi słuchać tej książeczki i szukać na obrazkach drewnianego chłopca. Uwazam,ze słuchając tej książeczki mój synek nauczy się jak postępować w życiu i nie będzie tak lekkomyślny jak drewniany chłopczyk. Moj synek też jest takim małym Pinokiem i dopiero zaczyna swoją przygodę z elementarzem,każdego dnia poznaje źycie i odkrywa świat i nowe przygody.
A ja uwielbiałam i uwielbiam po dziś dzień całą serię książek Małgorzaty Musierowicz pt. “Jeżycjada”, opisującą przygody i życie rodziny Borejków i ich przyjaciół. Moja ukochana książka z tej serii to “Kwiat kalafiora”, który przerobiłam na tysiąc sposobów. Jeśli kiedyś będę mieć córkę to napewno zararzę ją swoją miłością.
Moja pierwsza książka, wymęczona, wydręczona, przewałkowana wzdłuż i wszerz, wyczytana do cna to tomik bajek Jana Brzechwy. Gdy zaczęło się całe to brzechwowe szaleństwo nie umiałam jeszcze czytać. Każdy dorosły był dla mnie potencjalnym czytaczem. Oczywiście znałam wszystkie bajki na pamięć i bacznie pilnowałam aby czytający nie popełnił żadnego błędu. Moja mama często specjalnie coś przekręcała dając mi okazję do poprawiania błędu, co napawało mnie wielką dumą. Nie omieszkałam oczywiście okazać swojej dezaprobaty i oburzenia za nieumiejętne czytanie. To była super zabawa, a goście unikali mnie jak ognia!!! Byłam małym potworkiem z książką. Ha, ha!
“Pieniek otwiera muzeum” przeczytana 453 razy we dwoje, czyli łącznie 906:)
“Dzieci z Bullerbyn” to książka po którą sięgałam wielokrotnie i do dzisiaj po nią sięgam, szczególnie w chwilach chandry spowodowanych jesiennymi opadami 🙂 Książka ta kojarzy mi się z cudowną aurą mojego dzieciństwa, a także nieskończoną bazą pomysłów dla mnie i sąsiadów, jak np. stworzenie za pomocą sznurka i tekturowego pudełka “poczty”. Pisywaliśmy do siebie w ten sposób do czasu, aż bezdzietny sąsiad mieszkający w środeczku zainteresował się naszymi przesyłkami. W końcu wziął miotłę i zadowolony z siebie strącił nasze pudełko 🙂 Z kolei obiecująca książka “Jano i Wito w trawie” mogłaby być godną pozycją dla mojego małego Smyka, który uwielbia obrazki na każdej stronie i do dzisiaj budzi się w nocy, a wtedy sięgamy po różne książeczki i czytamy, czytamy… I to nie 900, a 1000 razy 🙂
My czytamy 900 milionów razy Czekoladki dla sąsiadki i Zima na czereśniowej. No i klasyki Lokomotywa, Murzynek Bambo. Mój trzylatek nie zaśnie bez tego, oczywiście poza tymi czyta parę milionów innych książeczek. Robi raban na półkach, żeby wyciągnąć te wybraną i woła: Mamo, teraz tą Księgnie czytamy! Cieszę się, że woli czytać ze mną niż oglądać bajki w tv.
Moją ulubioną książką, którą przeczytałam mnóstwo razy (900+) to: “O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego. Opowiada ona o losach psa o imieniu Lampo, który pojawia się na stscji kolejowej i zaprzyjaźnia się z zawiadowca. Szybko staje się ulubieńcem rodziny kolejarza. Regularnie podróżuje pociągami, przez co zdobywa sławę w kraju. Któregoś dnia, córeczka kolejarza bawi się na torach, tuż przed nadjeżdżającym pociągiem. Lampo spycha ją z torów, za to sam ginie pod kołami lokomotywy.
Jest to bardzo wzruszające opowiadanie, przy którym płakałam wiele razy. Każdemu tą książkę gorąco polecam i sama czytam wszystkim dzieciakom w rodzinie! 🙂
Jedyną książką, którą mogłam przeczytać ponad 900 razy w moim dłuuuugim (prawie czterdziestoletnim) życiu jest książeczka do nabożeństwa, a raczej jej rozdział pod tytułem rachunek sumienia Co więcej, nie powiedziałam w tym temacie jeszcze ostatniego słowa! Mam nadzieję, że nie obraziłam niczyich uczuć religijnych, ale chciałam uczciwie odpowiedzieć na pytanie.
Mała ja: hitem był “Czerwony kapturek”, babcia czytała mi go codziennie, mając 3-lata wiedziałam kiedy przekręcić stronę w książce i zawsze czekałam w napięciu, czy myśliwemu znowu uda się uratować babcię i wnusię.
Średnia ja: milion razy zaglądałam do …”słownika ortograficznego”, bo okazało się , że jestem dysortografem 😛
Duża ja: od pierwszego zdania pierwszego tomu wciągnął mnie magiczny świat Harrego Pottera, być może dlatego, że on i jego ekipa znali dużo lepsze sztuczki na wyciągnięcie czegokolwiek z czyjegoś brzucha (ehh ten sentyment do myśliwych 🙂 )
Dzisiaj z 900 razy dziennie marzę, kiedy dzieci choć trochę dorosną, czasu będzie więcej (naiwna ja) i znów wsiąknę w jakiś świat pachnący papierem…
Nasza rodzina to prawdziwe mole książkowe, więc tych książek będzie kilka. Ostatnio rekordy popularności bije u mojego rocznego synka ‘Księga dźwięków’. Znam ją na pamięć strona po stronie, choć jest już sklejana wiele, wiele razy. Mój starszy syn też miał na nią fazę, często czytam ją kilka/kilkanaście razy pod rząd, myślę, że w sumie spokojnie dobijemy do tysiąca 😉
Starszy synek ceni sobie lektury o bardziej skomplikowanej fabule. Wieczór w wieczór, od dłuższego czasu, czytamy razem bajkę o Grufołaku. Uwielbia tego stwora, zawsze prosi o dopowiedzenie jakiś dalszych historii.
Ale zaraz, zaraz, to miało być chyba o mojej ulubionej książce, a nie wychwalanki co kto przeczytał! Książki, które czytałam z 900 razy to zdecydowanie Jeżycjada Musierowicz. Pokochałam rodzinę Borejków tak bardzo, że do tej pory ręce mi drżą i serce bije z podniecenia , kiedy wypatrzę nowy tom na półkach księgarni. Potrafiłam czytać Jeżycjadę wiele, wiele razy pod rząd i na podstawie tych książek, jako młoda dziewczyna postanowiłam pojechać na drugi koniec Polski studiować w Poznaniu. I tak spotkałam Miłość Mojego Życia, Ojca moich synów. Czy to nie romantyczne? 🙂
Książkę którą przeczytała 900 lub więcej razy to książka “Muchy Króla Apsika” autora Antoniego
Marianowicza.Ta książka to moja nagroda za bardzo dobre wyniki w nauce w klasie pierwszej.to była taka radość zostać wyróżnionym.Byłam bardzo dumna,z podniesioną głową hihi Jak tylko przyszłam do domu,książka ciągle była w obiegu,czytałam na okrągło.Pamiętam,że pierwsze wakacje spędziłam z tą książką i czytałam i czytałam,jeszcze nie tak dobrze,bo w końcu się dopiero uczyłam czytać ale dawałam radę.I tak przez lata wracałam do niej.To była pierwsza taka prawdziwa książka,którą zdobyłam swoją pracą.Od tego czasu minęło 21 lat i “Muchy Króla Apsika” czytam dzieciom 🙂 Wprawdzie książka już nie ma okładki i jest troszkę zniszczona to i tak lubimy czytać ją z dziećmi,nie przeszkadza nam to 🙂
Jaką książkę przeczytałam 900 razy??? Chyba nie ma takiej książki- pomyślałam w pierwszej chwili, ale już za chwilę zaczęłam szukać w zakamarkach pamięci, licząc że tytuł sam się pojawi. Szukałam przy zmywaniu, gotowaniu, usypianiu moich dwóch szkrabów i nagle bach! Tytuł pojawił się, gdy patrzyłam w roześmiane oczy mojego synka. Miłość! To właśnie tę pozycję czytam i chcę czytać nieustannie i przy każdej okazji, bo “Miłość” Astrid Desbordes przypomina o tym, co najważniejsze. Słowa z tej magicznej książki towarzyszą mi w niejednych, często trudnych momentach i chcę, aby tak samo towarzyszyły moim chłopcom. Aby dzięki nim zyskali pewnosc, że ja i moja miłość będziemy z nimi na zawsze i bezwarunkowo!
Książka przeczytana 900 razy…. O tak, jest taka! U nas to: “Kuchnia polska”… 🙂 Czytamy ją prawie przed każdym posiłkiem…. Syn uwielbiam kiedy czytam listę składników i sposób przygotowania danej potrawy. Często pokazuję wówczas jak wygląda dany produkt, jeśli mam go w domu. Nie wiem, nie mam pojęcia co w tym fascynującego… dla mnie – beztalencia kulinarnego – nic, dla Syna jedna z podstawowych książek. 🙂 Na szczęście uwielbia też inne książeczki, np “Brzechwa dzieciom” – J. Brzechwa, “Lalo gra na bębnie”, “Binta tańczy” – Chaud Benjamin , Susso Eva, “Auto Maksa” – Barbro Lindgren, Eva Eriksson “Odgłosy zwierząt”- Iwona Michalak-Widera. Ta ostatnia śmiało może konkurować z “Kuchnią polską”. Przeczytana z każdej możliwej strony przynajmniej ze 300 razy… Jest z nami wszędzie: na krótkim i długim spacerze, w podróży bliskiej i dalekiej, u sąsiadów i rodziny…. Muuuu jest z Nami!!!
900 razy a może i więcej Adela i parasol. Książeczka z mojego dzieciństwa … schowana, przechowana i teraz numer jeden mojej córeczki. Wieczór zawsze kończymy z Adelką:)
Jako nastolatka marzyłam o psie! Rodzice wyrazili zgodę na zakup psa, jednak postawili warunek! Moim zadaniem było dowiedzieć się wszystkiego co możliwe o psach, o rasach, żywieniu, opiece i wychowaniu. Sprawę miałam ułatwioną, ponieważ dostałam niezbędne podręczniki. Wśród nich była książka, która śniła mi się po nocach! Książka pt. “Sam wychowasz swego psa”, autorstwa Zofii Mrzewińskiej. Czytałam ją i czytałam, ponieważ rodzice mnie z niej “odpytywali”. Zadawali co chwilę nowe pytania zmuszając mnie tym samym do poszukiwania odpowiedzi. I kiedy już znalazłam, zadawali następne i następne. Takim oto sposobem ów książkę przeczytałam grubo ponad 900 razy. (Psa nigdy nie dostałam – poddałam się. Z perspektywy czasu stwierdzam, że słusznie).
Trudno mi wybrać tytuł, bo mój synek lubi cykliczne czytanie (a ja uwielbiam kupować mu książki), co ma swoje plusy: chwilami chwytam się na czytaniu przez sen, bo znam już sporo jego książeczek na pamięć, czasem z tego czytania wychodzą jakieś dziwne opowieści, bo w półśnie wszystko się plącze . Jego ulubiona seria czytana w kółko i w kółko to Siri, a ulubiona z tej serii “Siri i okropna świnka”, czytana minimum po kilka razy dziennie. Przygody Siri i Dużego Otto, Średniego Otto i Małego Otto mają w sobie jakąś magię, niby zwykła książeczka, a wciąga mojego dwulatka w czarodziejski świat, nic dziwnego, że do spania bierze ze sobą małą maskotkę o imieniu Okropna świnka. Mam nadzieję, że zwyczaj wspólnego spędzania czasu z książką nigdy się u nas nie skończy, bo książki to moja wielka miłość i nie wyobrażam sobie, by nie pokochały ich także moje dzieci.
Wszyscy kojarzą 500+ z dziećmi. Jeśli dodać do tego książkę, to i 900+ mało. Tak jest przynajmniej u mnie. Jakiś miesiąc temu zamieszkała u nas książka Jarosława Sieka “Jak Mikołaj Piernik uczył segregować śmieci”. No kto by pomyślał, że to właśnie ona skradnie serce najmłodszych. Tyle pozycji na rynku, a maluszek upodobał sobie lekturę otrzymaną na lokalnym festynie. I tak czytamy ją i czytamy. A maluszek uważnie ogląda obrazki, których tłem są zabytki Torunia. Oto historia naszej miłości.
1. czytanie
Mamooooo! Patrz! Tu chodzimy na spacerki! – okrzyk zachwytu na widok pierwszej ilustracji z wieżą ratuszową.
5. czytanie
Udało się przeczytać do końca, bez ciągłego wracania na stronę z wieżą ratuszową.
50. czytanie
Jesce raz cytaj! – okrzyk po jednorazowym przeczytaniu.
100. czytanie
Zauważone zostały kolorowe kosze na śmieci. Teraz oprócz obowiązkowego czytania ćwiczymy kolory.
200. czytanie
Gdy tylko zaczynamy czytanie, najmłodszy członek rodziny uspokaja się. Czyżby zapominał, że ząbkuje?!
500. czytanie
Gdzieś od tego momentu na spacery po starówce zabieramy naszą książeczkę i szukamy zabytków z ilustracji.
700. czytanie
Mamooooo! Tu Mikołaj Piernik i tu. – faktycznie, na jednej ilustracji jeden chłopiec wygląda identycznie jak główny bohater.
900. czytanie
To wczoraj. Byłam bardzo zmęczona i oczy strasznie mi łzawiły. Nie dałam rady czytać, bo oczy same się zamykały. Okazało się, że pięknie recytuję treść z pamięci i jeszcze we właściwych momentach przewracam strony.
901. czytanie
Książka wpada za pralkę (przypadek?), bo przy kąpieli też czytamy. Ryk taki, że nie ma wyjścia, trzeba pralkę odsunąć i ratować książkę.
Widzę, że mój komentarz wskoczył z datą 30.10. Hmmm, dziś przesuwaliśmy zegarki, więc jeszcze mamy 29.10;)
Weźmiemy pod uwagę zmianę czasu 🙂
Jaką książkę 900 razy?… Tańcowała igła z nitką Jana Brzechwy, był to zbiór bajek w latach 80 -tych ,które znałam z siostrą na pamięć. Zaczynałyśmy dzień z wierszami i kończyłyśmy dzień z wierszami. Do dziś mam zachowany w pamięci obraz tej książki, żółta okładka, zielone litery Jan Brzechwa, czerwone Tańcowała igła z nitką, bezcenne.