Dla wielu dzieci sierociniec jest jedynie rodzajem przechowalni, przystankiem przed prawdziwym życiem. Mieszkając w nim, nie przestają liczyć na łut szczęścia i z utęsknieniem czekają na dzień, w którym ktoś je dostrzeże i podaruje im nowe życie i prawdziwy dom. W marzeniach wychowanków mamusie i tatusiowie są zawsze dobrzy i uśmiechnięci, noszą ładne ubrania i są gotowi pędzić na złamanie karku z plastrem, kiedy ukochane maleństwo stłucze sobie kolano. W dodatku nie muszą dzielić serca i czasu na kilkadziesięcioro dzieci i nie trzeba w szczególny sposób zabiegać o ich miłość i uwagę – czy można chcieć więcej? Czasami marzenia się spełniają, ale, jak to często w życiu bywa, w nieoczywisty sposób. Wystarczy zdobyć się na odwagę i dać im szansę…
Kiedy przed dom dziecka Czysty Kąt zajeżdża stare, rozklekotane auto i z piskiem opon zatrzymuje się na żwirowej alejce, wychowankowie instynktownie kulą się w sobie i wycofują. Rozbieżność między wyobrażeniami a rzeczywistością wzmaga się z każdą kolejną chwilą:
Najpierw zobaczyliśmy wielką zarośniętą czarnymi włosami nogę, a na niej zabłocony but z obstrzępionymi sznurówkami. Zaraz pojawiła się też druga noga, równie gruba i owłosiona jak pierwsza (…) Na górnej krawędzi drzwi volvo pojawiła się czyjaś ręka i z samochodu wygramolił się kierowca, głośno postękując (…) Przed nami stała… gorylica! Wysoka na dwa metry i gruba jak beczka. Jej czarna niekształtna głowa przypominała przerośniętą gruszkę. Była bez koszuli, za to na nogach miała rozciągnięte niebieskie pantalony, które podsunęły się jej pod kolana, zwijając w grube obwarzanki. Gorylica schyliła się i ściągnęła nogawki w dół, tak że przykryły cholewy butów.
Jonna, dziewięciolatka z wiecznie brudnymi rękami, jest przekonana, że dyrektorka placówki nigdy nie zgodzi się na tak absurdalną adopcję. Niestety w wyniku niesprzyjających okoliczności zewnętrznych (zbliża się termin inspekcji, a dom dziecka jest przepełniony) panna Gerd nie tylko nie wybucha kpiącym śmiechem na propozycję Gorylicy, lecz wręcz musztruje dzieci stojące w rządku, by jak najlepiej zaprezentowały się przed gościem. Wybór pada na Jonnę i dziewczynka chcąc nie chcąc pakuje swój skromny dobytek, a Gorylica dopełnia formalności, składając koślawy podpis na dokumentach adopcyjnych. Szalona jazda do miasta (Gorylica jest fatalnym kierowcą!) to preludium do nowego, wcale nie tak pięknego życia Jonny: dom, w którym ma zamieszkać, okazuje się starą fabryką z powybijanymi szybami, we wnętrzu jest niemiłosiernie brudno, na podwórku piętrzą się rupiecie. Mimo początkowej niechęci Jonny do nowej opiekunki atmosfera stopniowo się poprawia. Z czasem dziewczynka przestaje zwracać uwagę na niechlujny wygląd nowej mamy i jej niewyszukane maniery i zaczyna dostrzegać to, co kryje się pod nieatrakcyjną powierzchownością – dobre serce, troskę i przywiązanie. Kiedy wszystko jest już na najlepszej drodze do „i żyły długo i szczęśliwie”, na scenę wkracza przebiegły członek rady gminy, który koniecznie chce wykupić od Gorylicy działkę, na której mieści się złomowisko. Kartą przetargową nieoczekiwanie staje się… Jonna. Jak potoczą się losy dziewczynki i jej mamy Gorylicy? Koniecznie sprawdźcie sami!
Moja mama Gorylica to książka, którą można streścić w dwóch słowach: pozory mylą. Dość ograny temat został jednak potraktowany z fantazją, a duża dawka absurdu i poczucia humoru sprawiają, że lektura nie dość, że nie wywołuje wrażenia wtórności, to przykuwa aż do ostatniej strony. Skandynawscy twórcy literatury dla dzieci przyzwyczaili nas do nieco kontrowersyjnego spojrzenia na świat i antypedagogicznego wydźwięku tekstów – tych elementów nie zabrakło również w powieści Moja mama Gorylica. Lekką konsternację może wzbudzać brak higieny w domu Gorylicy: zarówno ona, jak i Jonna są na bakier z czesaniem, codziennymi kąpielami i wszystkimi tymi czynnościami, które sprawiają, że wygląda się schludnie. Jeszcze większą grozę budzą lekcje prowadzenia samochodu, których Gorylica (dla przypomnienia – fatalny kierowca) udziela swojej dziewięcioletniej podopiecznej. Wątpliwej moralnie całości dopełniają nieuczciwe chwyty marketingowe, dzięki którym Gorylica wychodzi na swoje, handlując złomem. A jednak mimo tych wszystkich ze wszech miar godnych potępienia zachowań Gorylica wzbudza dużą sympatię czytelnika i – paradoksalnie – jest dobrym opiekunem Jonny. A jeśli uświadomimy sobie (i dzieciom, czemu nie!), że Gorylicą w oczach społeczeństwa jest każdy, kto wyłamuje się z konwenansów i w jakiś sposób odstaje od narzuconych norm: czy to pod względem wyglądu, zamożności, pochodzenia czy stylu życia, powieść Fridy Nilsson staje się uniwersalną przypowieścią o tym, że nie należy wydawać sądów, zanim rzetelnie nie zgłębi się tematu. Moja mama Gorylica to książka, którą śmiało możecie czytać już sześciolatkom, a starsze, samodzielnie czytające już dzieci i przednastolatki będą się przy niej bawić równie dobrze.
Frida Nilsson (ur. 1979) jest szwedzką pisarką i tłumaczką, autorką jedenastu książek dla dzieci. W Polsce wydano dotychczas jej dwie książki: niezwykle popularną powieść adwentową pt. Prezent dla Cebulki (wyd. Zakamarki, 2014) oraz Hedwigę, dowcipną opowieść o rezolutnej dziewczynce i jej pierwszym roku w szkole (wyd. Dwie Siostry, 2017).
TYTUŁ: Moja mama Gorylica
TEKST: Frida Nilsson
TŁUMACZENIE: Agnieszka Stróżyk
ILUSTRACJE: Lotta Geffenblad
LICZBA STRON: 164
OPRAWA: twarda
FORMAT: 15 × 20,5 cm
WIEK: 6+
WYDAWNICTWO: Zakamarki
ROK WYDANIA: 2014