Kiedy dzieci dopiero zaczynają mówić, wymyślają własne – uproszczone, odwołujące się do onomatopei, a czasem bez żadnego związku z desygnatem – wersje słówek pierwszej potrzeby. Przez pewien czas rodzice specjalizują się w nieistniejącym poza ich rodziną języku i bezbłędnie sięgają po samochodzik, kiedy maluch woła „bumbum”, a na hasło „lulu” przetrząsają mieszkanie w poszukiwaniu ukochanej przytulanki, bez której nie da się zasnąć. Obiecałam sobie, że będę notować wyrazy wymyślone przez moje córki, żeby po latach móc z uśmiechem do nich powrócić, ale zanim to zrobiłam, „babi” niepostrzeżenie zamieniły się w kredki, „mimi” w Mikołaja, a nieliczne świstki papieru z innymi przykładami radosnego słowotwórstwa, nie przeżyły kolejnych generalnych porządków. Dziś, zainspirowana kartonówką Gili, gili – słówka z ostatniej chwili Corinne Dreyfuss i Benjamina Chauda, pewnie bardziej przyłożyłabym się do tworzenia dokumentacji i na podstawie zgromadzonego materiału sama stworzyłabym nasze domowe rozmówki. A może Wy jeszcze zdążycie?

„Zacznij koniecznie od siusiajki!” – poleciła mi młodsza córka, kiedy zobaczyła włączony komputer i leżące na moim biurku Gili, gili – słówka z ostatniej chwili. Co z tego, że zupełnie od środka, skoro dziecko nie tylko się uparło, ale jest rzeczywiście zachwycone pomysłowym określeniem damskich okolic intymnych. No bo skoro chłopak ma siusiaka, to – żeby było sprawiedliwie – dziewczynka musi mieć siusiajkę! Katarzyna Skalska, tłumaczka rozmówek stworzonych przez duet francuskich twórców, Corinne Dreyfuss i Benjamina Chauda, zaproponowała zabawne, ale pełne wdzięku tłumaczenie, które funkcjonuje w mowie potocznej jako alternatywa do nacechowanej medycznie „waginy”, ale również jako synonim lurowatej kawy, cienkiej zupy czy młodej dziewczyny. Moim zdaniem „siusiajka” to strzał w dziesiątkę i od dziś wchodzi do naszego domowego słownika. Kto by pomyślał, że tyle można wynieść z kartonówki dla najnajów!

 Gili, gili – słówek z ostatniej chwili to świat malucha w pigułce: od członków rodziny przez zabawy i zabawki aż do jedzenia, picia, spania i… wydalania. Zdecydowana większość określeń, które pojawiają się w rozmówkach, to słowa, którymi często posiłkują się nasze maluchy i my sami: „dzidzia” w odniesieniu do dziecka, a „brum, brum” do auta, „am, am” podczas jedzenia czy „gili, gili” na łaskotki. Pod tym względem nie spodziewajcie się żadnych oryginalnych pomysłów. To, co w moim przekonaniu najciekawsze, kryje się między słowami. Benjamin Chaud portretuje w Gili, gili – słówkach z ostatniej chwili nowoczesną rodzinę, w której rodzice dzielą się opieką nad potomstwem. Zobaczycie tu tatę, który bawi się z dzieckiem i zmienia mu pieluchę, mamę, która zostawia dziecko pod opieką taty, nianię, która zajmuje się dzieckiem pod nieobecność obojga rodziców, oraz dziadków, którzy wyglądają jakby byli żywcem wyjęci z musicalu Hair (zamiast siwego koczka babci i fajeczki dziadka widzimy na obrazku całkiem młodych ludzi z burzą ciemnych loków). Jest też karmienie piersią („Mniam, mniam z cycuszków mamy”), zdobywanie nowych umiejętności („Bam, kiedy się przewracam”) i przyzwolenie na eksperymentowanie („Be to brudne”). Ukryte w warstwie ilustracyjnej przekazy stanowią ogromną wartość dodaną tej książki – a czym skorupka za młodu nasiąknie… Jeśli macie w domu maluchy, koniecznie podsuńcie im tę książkę i czytajcie razem na zdrowie.

TYTUŁ: Gili, gili – słówka z ostatniej chwili
AUTOR: Corinne Dreyfuss
TŁUMACZENIE: Katarzyna Skalska
ILUSTRACJE: Benjamin Chaud
LICZBA STRON: 30
OPRAWA: twarda
FORMAT: 14,5 × 23,5 cm
WIEK: 0+
WYDAWNICTWO: Zakamarki
ROK WYDANIA: 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *