Gdybyśmy jakimś cudem stały się posiadaczkami zaczarowanej lampy, zamieszkanej przez najprawdziwszego dżinna gotowego spełnić każde nasze życzenie, poprosiłybyśmy o tego bloga. Powstałby on wówczas błyskawicznie i bezboleśnie, dając nam swobodę tworzenia wyłącznie wpisów. Lampą co prawda nie dysponujemy, ale przy pomocy magii internetu będziemy czarować słowem i oczarowywać Was pięknymi książkami. A dziś zapraszamy na rozmowę o początkach Dżina z tomikiem przeprowadzoną na linii Wrocław-Warszawa.

Marta: Zastanawiam się, jak zacząć naszą opowieść i przychodzi mi na myśl słowo „zachwyt”. Zachwyt nad stylem, doborem słów, nad pomysłowością, nad umiejętnością rymowania i opowiadania wzruszających historii. Zachwyt nad Twoimi tekstami, które wielokrotnie migały mi przed oczami w odmętach internetu. Zachwyt tym większy, im częściej mierzyłyśmy się ze sobą na słowa. Bo mierzyłyśmy się, ba, mierzymy się – i to wielokrotnie!

Karolina: O nie! Tak żadną miarą nie możemy rozpocząć tej rozmowy, bo chociaż to, co napisałaś, bardzo mi schlebia, od razu ustawiasz poprzeczkę bardzo wysoko. To zbyt zobowiązujące.

M: No dobrze. W takim razie jeszcze raz: podobnie jak w ewangelii Jana, i u nas „na początku było słowo”. A dokładnie kilka słów wysłanych przeze mnie do zupełnie obcej pani Karoliny…

K: Dobrze pamiętam początki naszej znajomości; wszystko zaczęło się przed trzema laty. Byłaś wtedy mamą jedynaczki, a ja miałam już dwie córki. W wolnych chwilach – dla zwykłej higieny umysłu – pisałam krótsze lub dłuższe teksty konkursowe, żeby rozruszać myśli i język, żeby nie dać się zwariować tym wszystkim „rączkom”, „kaszkom” i „spacerkom”. Zwróciłam na Ciebie uwagę, bo bardzo często stawałyśmy w szranki w internetowych konkursach, i podziwiałam błyskotliwe teksty, zaskakujące pointy i rymy – lekkie i treściwe, po prostu najlepsze! Zaskoczyła mnie Twoja prywatna wiadomość, w której gratulowałaś mi zwycięstwa. Od tamtego momentu zaczęłyśmy pisać do siebie regularnie na stopie koleżeńskiej a później – wręcz przyjacielskiej. 

M: Od ubiegłorocznych walentynek i ja jestem mamą dwójki. Podobnie jak Ty, właśnie dzięki dzieciom małymi kroczkami wchodziłam w świat pięknych książek. Jeszcze w pierwszej ciąży otrzymałam „Małą głodną gąsienicę” i przepadłam! Sukcesywnie poznawałam kolejne wydawnictwa i zakochiwałam się na zabój w następnych tytułach. Zabawy słowem, którym z przyjemnością się oddawałam, pozwoliły mi wygrać wiele tytułów w organizowanych przez wydawnictwa konkursach. Któregoś pięknego dnia odważyłam się napisać pierwszą recenzję. Spodobało mi się do tego stopnia, że w głowie pojawił się pomysł założenia własnego bloga. Długo był moją słodką tajemnicą, odległym marzeniem, które odkładałam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Aż do chwili, gdy pewien nowo powstający portal o książkach dla dzieci szukał administratora profilu, pamiętasz?

K: Podczas burzy mózgów w ciągu kilku dni uzbierało nam się tyle fajnych pomysłów, że… zaczęłyśmy rozważać stworzenie wspólnie własnego miejsca, o którym mogłybyśmy same decydować. Drzemały w nas ogromne pokłady energii twórczej, które tylko czekały na uwolnienie! Zaczęłyśmy szukać nazwy dla naszego bloga. 

M: Nie potrafię dziś przytoczyć roboczych propozycji w mojej głowie blog od dawna miał już nazwę Dżin z tomikiem. Sama nie wiem, w którym momencie mi zaświtała. Pewnie kiedy usłyszałam nazwę popularnego drinka i  jak to u mnie często bywa dojrzałam możliwość zabawy słowem. 

K: Dałyśmy sobie parę miesięcy na stworzenie Dżina. Znajoma graficzka, Dominika Czerniak-Chojnacka, stworzyła projekty logotypu* i kiedy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, przerosła nas strona techniczna całego przedsięwzięcia. Żadna z nas nie znała się na HTML-ach, szablonach, wtyczkach… Można mieć ogromny zapał i potrzebę pisania, ale przede wszystkim trzeba mieć gdzie pisać. A potem Ty urodziłaś Leo, a moja młodsza córka zachorowała. Sama przyznasz, że w takich okolicznościach blogowanie schodzi na dalszy (w Twoim przypadku) lub najdalszy (w moim przypadku) plan.

M: Na szczęście ciemne chmury udało się przegonić i z nowymi siłami wróciłyśmy do niespełnionych ambicji o naszej przestrzeni w sieci. Cały czas wierzyłyśmy, że pomimo przeciwności losu, dzielącej nas odległości i napiętych grafików uda się. I oto jesteśmy! 

K: Do wymarzonego wyglądu bloga jeszcze trochę brakuje, ale nie chcemy dłużej czekać. Lepsze jest wrogiem dobrego, jak przy każdej okazji przypomina mi mój mąż. A zatem startujemy z wystarczająco dobrym blogiem. To dla nas najlepszy prezent na Dzień Dziecka, jaki mogłybyśmy sobie wymarzyć! Trzy – dwa – jeden – zero – DŻIN!

* Obecny logotyp Dżina z tomikiem to efekt pomysłu Dominiki Czerniak-Chojnackiej i własnego wykonania.

7 thoughts on “Dżin dobry!”

  1. Jestem zachwycona! Pomysłem, nazwą blogą, najlepszym postem powitalnym jaki w życiu czytałam. A najbardziej tym, że odnalazłyście się w odmętach internetu i mimo przeciwności realizujecie swoje marzenia. I jeszcze na dokładkę, że sama miałam okazję Was poznać! Z wypiekami na twarzy przechodzę do kolejnego tekstu i już jestem głodna następnych. Witajcie koleżanki blogerki!

    1. Ach, koleżanko blogerko, mowę mi odjęło po przeczytaniu tych słów. Dzię-ku-je-my! <3
      PS Tak, wiem, mam refleks z odpowiedzią. 😉

  2. Gorąco kibicowałąm pomysłowi bloga:))) Hm… może gorąco to mało odpowienie słowo dziś kiedy za oknem 30 stopni a w głowie motyywem przewodnim są kostki lodu:))))
    To ogromna przyjemność czytać o czytaniu właśnie w Waszym stylu:))))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *