Nigdy nie stałem się zapalonym kibicem piłki nożnej. Obcy jest mi „patriotyzm stadionowy” wskazujący, że skoro mieszkam tu, gdzie mnie rzucił los, to muszę koniecznie kibicować „Piorunowi” a nie lubić „Galopu”. Pamiętam jednak rok, w którym nagle pokochałem piłkę nożną. Bawiliśmy się z kolegami na ulicy, przejeżdżając kolejną trasę Wyścigu Pokoju za pomocą pstrykanych kapsli. Paznokcie bolały, ale to była gra naszego życia. I nagle z okien, z WSZYSTKICH okien,…